25 grudnia 2014

#T11M

Tytuł tajemniczy jak składniki kolorowych napojów gazowanych, ale w rzeczywistości rzecz jest prosta jak droga od telewizora do lodówki podczas wolnych świątecznych dni - chodzi o wyzwanie #Top11Matches stworzone przez Sebastiana Borawskiego z bloga Brudny Mecz. Wybrałam jedenaście starć, które w domyśle miały być najlepszymi jakie widziałam, jednak pierwiastek dziewczyńskiej ckliwości kazał mi nieco zmodyfikować zasady.

Otóż, jak się okazuje, mózg mój nie jest do końca przystosowany do magazynowania pięknych rajdów lewą flanką, goli raboną i książkowych przykładów ataków pozycyjnych. Najlepiej pamiętam te mecze, które kojarzą mi się z emocjami ciut większymi, niż zachwyt po pięknym podaniu Coutinho. I właśnie dlatego zacznę od oczywistości.

1. Liverpool FC 3:3 (3:2) AC Milan, finał Ligi Mistrzów, 25-V-2005

Pierwszy mecz, na którego obejrzenie udało się namówić mnie mojemu tacie i ostatni, do którego mnie w ogóle namawiać musiał. Chciałabym móc rozwodzić się dłużej nad tym, jak to spędziłam dwie godziny na kolanach przed telewizorem, jak to nie mogłam spać po ostatnim gwizdku i jak ogromne przeżycie to było, ale... nic z tego nie jest prawdą. Natomiast tak czy inaczej, mimo że wcale nie zaczęłam oglądać później Liverpoolu regularnie (bo sprawdzania wyników w telegazecie nie można do prawdziwego kibicowania przyrównywać) wstrząsnął on mną mocno. W końcu nie codziennie odkrywa się, że w telewizji fajne są nie tylko kreskówki, Teleranek i fascynujące gołe panie i goli panowie na TV4 po 22:00.

2. VfB Stuttgart 3:1 Bayern Monachium, 13. kolejka Bundesligi, 10-XI-2007
Razem ze wspomnianym TV4 mieliśmy też masę niemieckich kanałów, z których najbardziej pamiętam mecze tamtejszej ligi, Das Aktuelle Sportstudio i Spongeboba, ale teraz akurat skupię się na tym pierwszym.

O kablówce mogłam tylko pomarzyć, oglądanie streamów przez internet groziło pożarem komputera, więc z braku laku i kit dobry - zadowalałam się tym, co znalazłam na egzotycznych programach telewizyjnych. I pewnie o tym meczu, tak jak o wielu innych z tamtego okresu, szybko bym zapomniała, gdyby nie Mario Gomez, który jedną ze swoich dwóch bramek zdobył wtedy - a jakże - penisem. Kiedyś to dopiero byli wszechstronnie uzdolnieni napastnicy! A teraz się gawiedź cieszy, jak się okaże, że takowy piłkarz w ogóle rzeczonego penisa posiada... Prawda, panie Milik? 




3. Wisła Kraków 5:0 Beitar Jerozolima, 2. runda kwalifikacyjna LM, 06-VIII-2008

Co tu dużo mówić, dobrze wspominam pierwszy obejrzany przeze mnie mecz polskiej drużyny. Jako że to jedno z niewielu dobrych wspomnień związanych z ekstraklasowymi tuzami futbolu, to może na tym poprzestańmy.

4. Polska U-21 5:0 Litwa U-21, mecz towarzyski, 05-III-2014

Trzeba obiecać mi darmowe jedzenie albo mecz młodych, pełnych chęci do gry, ambitnych, zdolnych reprezentantów Polski, żeby ściągnąć mnie na stadion Jagiellonii, na który mam 10 minut drogi jadąc autobusem. Akurat w tym przypadku trafiła mi się druga opcja i w pełni mnie usatysfakcjonowała.



5. Liverpool FC 5:1 Arsenal FC, nie-pamiętam-która kolejka Premier League, 08-II-2014

Nie dość, że wyjątkowy wynik, to jeszcze celebrowany przeze mnie w wyjątkowych okolicznościach.

Kto miał studniówkę i nie był na tyle aspołeczny, żeby na nią nie pójść, jak zrobiłam to ja,ten zna towarzyszący przygotowaniom stres. Oczywiście ci, którzy zatroszczyli się wcześniej o znalezienie sobie chłopaka/dziewczyny w ramach długofalowego studniówkowego projektu, nie mają problemu z doborem partnera. Za to mają problem z walentynkami, prezentami na święta, zazdrością, spóźnianiem się na ranki, poznawaniem rodziców, fochami, kłótniami i masą innych zgryzot ludzi w związkach, ale ja nie o tym. Szczęśliwi na co dzień single muszą natomiast stawić czoła selekcji odpowiedniej na ten wieczór osoby towarzyszącej i wielu z nich robi to przez strony typu Spotted: publiczny kibel w Pcimiu Dolnym. Na takie właśnie ogłoszenie natrafiłam tuż przed wyżej wymienionym meczem. Dziewczyna szukała kogoś, kto ma ponad 1, 75 m wzrostu i interesuje się Premier League. Pominęłam nieistotny szczegół, że poszukiwany towar powinien być facetem, i odpowiedziałam na ogłoszenie, bo wszystko inne jak najbardziej się zgadzało.

No i w ten sposób trafiłam na najlepszą kompankę do oglądania piłki nożnej na świecie, aż mi teraz smutno jak myślę o tym, że nasze pierwsze spotkanie przebiegło w tak nieprzyjemnych dla niej okolicznościach. Zwłaszcza że przed meczem obiecałam jej, że będzie sprawiedliwie, po zero.

6. Hiszpania 4:0 Irlandia, faza grupowa Mistrzostw Europy, 15-VI-2012

Dalej pozostajemy w klimacie imprezowym, ale tym razem grono będzie o wiele bardziej kameralne, niż na studniówce. Otóż na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem dostałam wiadomość od znajomego, z którym tak właściwie prawie nie rozmawiałam i czasem zapominałam, jak ma na imię albo że w ogóle istnieje. Wiadomość o treści brzmiącej mniej więcej tak: "Słyszałem, że lubisz piłkę, więc może wpadniesz do mojej strefy kibica?". Długo nie trzeba było mnie namawiać i bawiłam się tam całkiem dobrze. Sam faceci, alkohol i wielki telewizor w typowo męskim, oklejonym plakatami piłkarzy pokoju. Dużo alkoholu, dzięki czemu po pierwsze oprócz niesamowitego dopingu Irlandczyków niewiele pamiętam z samego przebiegu meczu, a po drugie nie zmartwiłam się nawet faktem, że koledzy organizatora dość szybko się ulotnili, zostawiając nas samych.

Cóż, odkrycie, że cały ten anturaż - mecz, szaliki, kibice i wódka - potrzebny był tylko po to, żeby zaaranżować tę finalną sytuację, od razu mnie otrzeźwiło. Znaczy nie zrozumcie mnie źle, zdaję sobie sprawę z tego, że Hiszpanie z Irlandczykami zagrali też z jakichś innych powodów, a nie tylko dając koledze z liceum pretekst do uwiedzenia mnie.



7. Polska -:- Anglia, eliminacje Mundialu, 16-X-2012

Miałam wtedy nogę w gipsie, lał deszcz, nie pasował mi żaden pociąg, a przyjaciółka, która jechała ze mną, kompletnie nie interesowała się futbolem. I to, co zastała na Stadionie Narodowym, wcale nie pomogło mi w zmianie jej przekonań.



8. Niemcy 3:1 Portugalia, mecz o trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata, 09-VII-2006

Będę się streszczać, bo i gdybym to ja dostała tak długi tekst do przeczytania, pewnie nie doszłabym nawet do ósmego podpunktu: lubię Die Mannshaft od ośmiu lat i oglądam nawet towarzyskie mecze. Bo mój telewizor ciągle odbiera niemieckie kanały. To mogę.

9. Lech Poznań 6:0 Grasshoppers Zurych, 2. runda eliminacyjna Pucharu UEFA, 14-VIII-2008

Cóż, jednak wygrali wyżej i efektowniej niż kilka dni wcześniej Wisła z Beitarem. No i mieli Lewandowskiego, który strzelał ładne gole (jak chociażby ten z krzyżaka z GKSem w ekstraklasowym debiucie. No, ale już nic nie mówię, bo miałam udawać, że nie wiem, co to jest) i miał ładne dołeczki jak się po tych golach uśmiechał.

10. Celta Vigo 2:0 Real Madryt, 37. kolejka La Liga, 11-V-2014

Normalne dzieci miały nietolerancję laktozy, a ja alergię na hiszpański futbol, więc nigdy mnie nie kusiło, żeby takowy śledzić choćby dla fasonu, poszerzenia horyzontów i mnogości pięknych brązowych oczu na boisku. Ale raz zostałam zmuszona. Przyparta do muru. Zaszantażowana. Poczujcie ten dramatyzm sytuacji. 

Koleżanka z sąsiedniej ulicy zgodziła się obejrzeć ze mą ostatnią kolejkę Premier League pod warunkiem, że ja obejrzę z nią jej ulubiony Real. Cóż, bardzo jej współczułam, że musi patrzeć na to co tydzień i wiem, że prędzej dam się namówić na przejażdżkę rollercoasterem po zjedzeniu świątecznych obiadów u obu babć, niż pokusić się o drugie podejście do jakiegokolwiek starcia w lidze hiszpańskiej. Tak czy inaczej to pierwsze i ostatnie musiało zostać tu wspomniane.

11. Miało być jedenaście meczów analogicznie do jedenastu zawodników na boisku, ale mój ostatni akurat dostał czerwoną kartkę.


27 sierpnia 2014

Granice perwersji?

Rzadko zdarza się, że przy okazji transferu zawiązuje się dyskusja nie o tym, jak szkodliwy może być dany ruch dla piłkarza, ale o krzywdzie, jaka ze strony zawodnika niechybnie spotka klub go sprowadzający.

Ilu kibiców, tyle opinii o Mario. Cóż, jest jedna, której nie da się podważyć - niewątpliwie seria przystojnych zawodników kontraktowanych w Liverpoolu w trakcie trwającego właśnie okienka zostanie podtrzymana. Albo usprawiedliwia się odpalanie fajerwerków w domu jego trudnym dzieciństwem, albo uważa się, że tak niezrównoważony człowiek może grać co najwyżej w bierki dla relaksu, a nie stanowić o sile czołowej angielskiej drużyny. Ba, ewentualnie może o niej stanowić, ale wtedy nie będzie to już drużyna czołowa, a kompletnie dupowa. Połowa zawodników wpadnie w depresję, druga połowa i bez tego wskoczy do Mersey, a menedżer wybierze trenowanie Jagiellonii Białystok, byle tylko nie pracować z tym wariatem

Wszystko to brzmi tak, jakby do tej pory pod szyldem Liverpoolu występowały same wzory potulności i ułożenia. Czy aby na pewno?

1. Jamie Carragher
Szczerze przyznał w swojej autobiografii (Bogu dzięki, że nie nagrał audiobooka!), iż nie zawsze szanował swoje zdrowie i dbał o siebie w takim stopniu, jak w późniejszych latach kariery. Przywołał mecz ze Slovanem Liberec w 2000 roku, kiedy to został przedwcześnie zdjęty z boiska, a za troskliwymi pytaniami trenera kryła się jedynie próba wyczucia alkoholu w oddechu Jamiego. Co tu dużo mówić, wynik testu okazał się pozytywny. Nie mogło być inaczej, jeśli poprzednią noc spędził w pubie... Jeszcze zabawniej było dwa lata wcześniej, kiedy zdjęciom Carraghera w stroju Quasimodo bawiącego się na imprezie świątecznej ze striptizerkami ubranymi jedynie w bitą śmietanę w niedzielnym wydaniu The Sun poświęcono aż sześć stron. A człowiek całe życie myślał, jego że największym szaleństwem było paradowanie po lotnisku w kąpielówkach syna...


Carragher wspominał również o przypisywanej mu niegdyś przynależności do Spice Boys, czyli piłkarzy Liverpoolu hołdujących stereotypowemu trybowi życia gwiazd w latach dziewięćdziesiątych - drogie samochody, randkowanie z gwiazdkami estrady, wymyślne fryzury, kampanie reklamowe marek modowych i kosmetycznych... No cały Carra, jak w mordę strzelił. Nie.

2. Jonjo Shelvey
Sam o sobie mówi, że stara się kontrolować agresję na boisku. Psychologowie zapewne dopatrzyliby się tu efektu ciężkiego dzieciństwa związanego z chorobą, jaką jest posiadanie wyjątkowo wysokiego czoła łysienie plackowate, przez które - będąc małym chłopcem - nawet trenował w czapce na głowie. Ale nie przychodzi mi na myśl nic, co wytłumaczyłoby incydent sprzed trzech lat, kiedy to na twitterowym koncie Jonjo pojawiło się zdjęcie. Dość zaskakujące. Otóż było to zdjęcie małego Jonjo penisa. Pomylił obiektywy w telefonie? Wrzucił na portal społecznościowy zamiast wysłać dziewczynie? Nie pytajcie, po co jego dziewczynie miałoby być... Aaa, nie brnijmy w to lepiej. Reakcje były różne, od kompletnego zdziwienia po ocenę walorów oczywiście artystycznych przedstawionych na fotografii. Poskutkowało to usunięciem nie tylko zdjęcia, ale i konta, które po opadnięciu emocji reaktywował. A na ikonie profilu dalej jest mały Jonjo - jego synek.


W internecie jednak nic nie ginie, a zwłaszcza takie rarytasy, jak osoba publiczna robiąca z siebie kompletnego idiotę. Winny co prawda tłumaczył, że paskudny żart wywinęli mu przyjaciele, ale tak czy inaczej wydaje się, że Kuba Rzeźniczak publikujący film z Markiem Saganowskim walącym głową tym razem nie w mur, jak to zwykle bywa, ale w tort, to przy tym jedynie niewinny wybryk.

3. Craig Bellamy
Jeśli ktoś ma na koncie więcej skandali niż trofeów i nie jest jednocześnie uczestnikiem Warsaw Shore, to znaczy, że ten ktoś ewidentnie ma problem. Ze sobą. Bellamy'ego oskarżano już o pobicie mężczyzn, kobiet i Johna Arne Riise. Co najzabawniejsze, temu ostatniemu oberwało się - i to nie byle czym, bo kijem golfowym - za niewykazanie chęci na wzięcie udziału w... konkursie karaoke. Cóż, pewnie gdyby John odważył się zaśpiewać, dostałby dwa razy mocniej za brak talentu. O przejawach rasizmu, aktach agresji wobec fanów i ciętym języku nie warto nawet wspominać.


4. Steven Gerrard
Nie można go zapewne porównać do permanentnie agresywnych piłkarzy, ale i wzorowi cnót wszelakich nie udało się uniknąć skandalu. Restauracja w Southport zapewne w życiu nie miała lepszej kampanii reklamowej - obecny tam kapitan Liverpoolu sześć lat temu pobił DJ-a tam pracującego. Jak opisuje to wydarzenie jeden z lokalnych portali internetowych, Steven najpierw stał na parkiecie, popijając piwo i Jammy Donut - popularny koktajl z drogim alkoholem, później, uwaga, cytat: wymachiwał rękoma. Widocznie "tańczył" byłoby za dużym słowem. Cała afera zaczęła się, kiedy, jak sam winowajca zeznał na komisariacie następnego ranka, DJ nie chciał puścić jego ulubionej piosenki i ponoć odniósł się do jakże biednego Gerrarda w atakujący go sposób. Sprawa była więc prosta, pięści w ruch i po zabawie, no przecież każdy tak robi. Nawet The Guardian dociekał, cóż za wyjątkowa piosenka musiała zostać wzgardzona przez DJ-a, że przypłacił to kilkoma siniakami i zadrapaniami. Udało się wykonkludować jedynie, że ulubieni artyści nerwowego piłkarza to Phil Collins i Britney Spears. A więc odmowie poszkodowanego nie ma się co dziwić. Dziwne tylko, że aż sześć osób w klubie miało podobny gust - Steven był jednym z kilku zatrzymanych tej nocy. Co ciekawe, w lokalu przebywał wtedy chociażby Kenny Dalglish, na szczęście niezamieszany w sprawę. Pewnie woli dubstep. 


Na tym może zakończmy niechlubną wyliczankę, choć przykładów znalazłoby się więcej, z Robbiem Fowlerem i Luisem Suarezem na czele, ale dokonań tych osobistości nikomu raczej naświetlać nie trzeba. Że nie wspomnę o aferach celowo rozdmuchiwanych, albo i nawet kreowanych przez prasę, jak chociażby legendarne już dziecko Gerrarda z szesnastoletnią przyrodnią siostrą swojej żony. Psy szczekają, piłkarze szaleją, karawana idzie dalej.

A strzelam, że Brendan Rodgers już zadbał o to, żeby zapewnić Balotellemu profilaktycznie cotygodniowe oglądanie pokazu fajerwerków, tak na wszelki wypadek.

26 sierpnia 2014

Poznajmy się lepiej cz.4 (ostatnia?)

Skoro dziewczyny mogły się czuć zainspirowane 5 tysiącami wyświetleń, to ja chyba mogę poczuć podobnie widząc liczbę ponad 22 tysięcy. A tak na serio to po prostu chyba najwyższy czas przywitać się ze wszystkimi jak należy. Wpadłam tutaj jak Filip z konopi i zaczęłam jak gdyby nigdy nic pisać. Powinnam się przedstawić, itd. A co jest lepszym sposobem na przedstawienie się niż alfabet?

Arsenal
Klub, który kocham nad życie. Klub, od którego zaczęła się miłość do klubowej piłki. I wbrew wszystkim hejterom jestem zdania, że to właśnie kibice Arsenalu są  najlepsi na świecie: wierni po porażce, dumni po wygranej. A te wszystkie historyczne #BlameRamsey czy też jak zawsze na czasie #WengerOut nie mają tu większego znaczenia. Przecież każdemu kibicowi zdarza się ponarzekać na kontuzje, przegrany mecz czy też brak spektakularnego transferu, tylko po to, żeby za chwilę wyznać miłość swojemu klubowi. Once Gooner, always Gooner.

Bajeczny
Najlepszy baton na świecie. Taki mały, a sprawia tak wiele radości.

Cesc
Od niego się zaczęło. Pojawił się na mundialu w 2006 roku i tak zawrócił w mojej głowie, że po wizycie w Niemczech ściągnął mnie do Północnego Londynu i sprawił, że pokochałam ten futbol, klub i piłkarzy. Jedyny piłkarz, któremu chyba w stu procentach wybaczyłam transfer, zwłaszcza do Barcelony. I chociaż moja wiara i nadzieja na powrót do domu w północnym Londynie została drastycznie zabita, to nie potrafię nienawidzić go dłużej niż kilka dni.




Draxler
Pewnego dnia zostałam nazwana Draxlerfanką, a ja dodam sama, że chyba jestem pierwszą polską Draxlerfanką. Są tu jeszcze jakieś? Ten chłopak urzekł mnie swoją grą i sympatyczną postawą. A pomyśleć, że nie odkryłabym go gdyby nie Ibi i jego przygoda z Schalke04. Aż dziwne, że dla Afellaya nie starczyło miejsca w tym alfabecie. Co okienko ściskam kciuki za Julka w Arsenalu, bo chyba tylko Zielona wie, jak długo było to moim marzeniem.

Emirates Stadium
Moja prywatna świątynia futbolu, miejsce gdzie dzieje się magia. Co tu więcej mówić? Dla niektórych to tylko genialna konstrukcja, dla mnie do świętość w każdym calu. W każdym pomniku stojącym na zewnątrz, w każdej płytce z dedykacją wyłożonej przed kasami, w każdej armatce.

Fifa
Nie wyobrażam sobie sezonu bez tej gry. Nie wyobrażam sobie nie zakupienia tej gry do domowej kolekcji. To chyba mój taki trochę nałóg. Każdy ma jakiegoś bzika ;)



Gunners
Co tu dużo mówić? Znaczna część mojego życia, to płynie gdzieś w moich żyłach.

Highbury
To już legenda. Żałuję, że za czasów jego świetności nie dane było mi oglądać grę Arsenalu, a zobaczyłam je dopiero w postaci biurowców. Niezmiernie tego żałuję i wiem, że to jedno z  marzeń, jakie się nie spełni.

Isco
El Magician. Uwielbiam jego grę. Niezależnie od tego czy wylądował w Realu czy nie uwielbiam ją oglądać. Szkoda mi jedynie tego, że wylądował w tym klubie na ławce. No i hm… Chyba nie byłabym kobietą gdybym nie dostrzegła jego poza boiskowych walorów, prawda?

Jack Wilshere
Przyszły kapitan mojego klubu – kapitan Jack. I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że wiesz to nie tylko po jego zapale i miłości do klubu, ale czujesz to widząc go podpisującego autografy. Czujesz tą miłość i czujesz dumę, która bije z tłumu Londyńczyków. Oni już dawno głośno mówią, że to będzie nie tylko ich przyszły kapitan, ale i całego kraju. Że to on kiedyś poprowadzi Anglię po puchary. Osobiście bardzo kibicuję tej kandydaturze. Jak nie powstrzyma go już więcej żadna kontuzja to kto wie?



Koszykówka
Co prawda fanką siatkówki ( jak pewnie większość z Was) to ja nie jestem i nigdy nie byłam. Baaa… Nawet za czasów świetności Indykpolu (dawniej PZU AZS) nie byłam na żadnym meczu, a przecież mam bardzo blisko. W koszykówkę za to uwielbiam grać i to nie tylko na konsoli. Jestem w stanie nawet patrzeć na grę polskiej reprezentacji, ale tym takim głównym marzeniem jest obecność na meczu Chicago Bulls i zobaczenie Derricka Rose’a w akcji. Nie, jak zawsze muszę być mainstremowa i nie kręcą mnie Bryant, Durant, itd. Rose i kropka.

Londyn
Zakochałam się w tym mieście. Dla mnie to moja oaza spokoju, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Tak można zakochać się w wielkim mieście. Zwłaszcza jeśli to miasto ma duszę, setki przyjaźnie nastawionych ludzi i wszystko czego potrzebujesz do szczęścia. Wiem, że jeszcze nie raz, nie dwa tam wrócę.

Michael Phelps
Idol. A raczej jeden z paru. Uwielbiam tego człowieka, za to co osiągnął w sporcie, za to co zrobił w przerwie i za to, że postanowił wrócić do „gry”. Jestem dumna z tego, że kiedyś będę mogła sobie powiedzieć, że podczas olimpiady w Pekinie ściskałam mocno kciuki za to, żeby zdobył jak najwięcej medali i pobił dotychczasowy rekord. A teraz? Kierunek Rio!




Nie wiem co może być lepszego w Hiszpanii od Atletico
No bo co? Atletico to jest moc. Kiedyś z nimi jedynie sympatyzowałam. Warto zaznaczyć, że zawsze lubiłam ten klub, ale Diego Simeone zaszczepił we mnie coś więcej, jakiś pierwiastek miłości, który sprawił, że cieszę się po każdej strzelonej bramce. Martwię się przy każdej kontuzji i raduję się z przewagi nad Barceloną i Realem. Impossible is nothing ( bo ja przecież nie lubię La Liga).

Okazja
Chyba każda z nas nimi żyje w jakimś stopniu. Zawsze szukamy okazji na kupienie taniej klubowej koszulki, książki opisującej życie naszego idola czy też okazji na wizytę pod stadionem ukochanego klubu. Okazje i to nie tylko te na piłkarskie zakupy to trochę moje życie. Każdą okazję należy w życiu wykorzystać.

Podróże
Uwielbiam podróżować. Nie lubię siedzieć w domu na czterech literach. Chciałabym zjechać cały świat albo chociaż połówkę. A jak nie to chociaż całą Anglię. J I mogę wrócić z tych podróży choćby z pocztówką w ręku, ważne żebym miała ze sobą aparat. Najlepsze pamiątki powstają właśnie za jego pomocą.

Ramsey
One Aaron Ramsey, walijski Messi – Welshie. Niesamowita metamorfoza i kto by pomyślał, że ten chłopak stanie się najlepszym piłkarzem sezonu w Arsenalu? Przynam szczerze i bez bicia, jeszcze na początku zeszłego sezonu należałam do ludzi używających hashtagu #BlameRamsey. Teraz to się bardzo zmieniło, każdy jego pobyt na boisku wlewa w moje serce nadzieję. I jedno jest pewne: Cesc kiedyś miał rację, typując go jako swojego następcę.



Sociedad
S… Długo nie musiałam myśleć, bo pierwsze skojarzenie to właśnie Real Sociedad San Sebastian. Oczywiście mogłam umieścić też tutaj Stomil albo Schalke04… Ale Sociedad wygrał w moim małym prywatnym głosowaniu. Czemu Sociedad? Bo kiedyś tam pojadę, stanę pod ośrodkiem treningowym i będę czekać aż Carlos V pojawi się na parkingu, a ja namówię go na powrót do Arsenalu. No dobra… Może nie będę namawiać, ale wspomnę o tym jak bardzo tam pasuje ;) Uwielbiam ten klub, Ci chłopcy mają w sobie coś, co sprawia, że jakkolwiek by nie grali chce się patrzeć. No i sprawiają wrażenie strasznie pozytywnych mężczyzn.

Theo Walcott
No właśnie Theo. Uwielbiam go, mój drugi ulubiony piłkarz AFC po Cescu. Niesamowita prędkość i przegląd pola. Jeden z piłkarzy za którymi stanę murem choćby cały świat miał go dość. Przeżywam to średnio raz na sezon ( w tym sezonie o dziwo, nie). Od samego początku wiedziałam, że przedłuży kontrakt. No a po za tym? Miałam okazję przekonać się o tym jak niesamowitym i serdecznym człowiekiem jest. I na żywo jest jeszcze przystojniejszy! W każdym bądź razie nie wyobrażam sobie AFC bez niego.





UTA

Warszawa
Długo zastanawiałam się nad wpisaniem Wembley, ale doszłam do wniosku, że Wembley teraz krąży mi po głowie (Que sera, sera…) nie zawsze. Warszawa natomiast jest dla mnie jak drugi dom w Polsce. Uwielbiam to miasto i jeśli nie Londyn w przyszłości to chciałabym zamieszkać właśnie tam. Uwielbiam duże miasta, miasta z metrem. A w Warszawie? Lubię wszystko, nawet nie przeszkadzają mi tamte korki.

Zabrakło miejsca dla Rafinhii

No właśnie… Nie lubię Barcelony, nie będę się kryć. Nie lubię ich piłkarzy. Jest tylko dwóch: Cesc z wiadomych przyczyn i Rafinha. Czemu Rafinha? Jest mega mega mega przystojny. No ale oczywiście grać też potrafi. Śledzę jego losy od zeszłego sezonu, przez Barcę B, przez Vigo aż  do Barcelony. Nie wiem czy podołam oglądaniu go na CN, bo z Cesciem wytrzymałam tylko ubiegły sezon, ale życzę mu jak najlepiej, dlatego uważam, że powinien pójść w ślady brata i uciekać stamtąd jak najszybciej. Wspomniałam już, że między nami jest tylko 182 dni różnicy? To nawet nie pół roku. ;)





Dużo rzeczy i osób nie zmieściłam w tej ankiecie, ale co ja poradzę, że nie zamykam się w normach alfabetu? Nie mniej mam nadzieję, że się Wam podobało i dowiedzieliście się o mnie choć trochę. 


19 sierpnia 2014

Ice Bucket Challenge – czyli hektolitry wody wylane w szczytnym celu

Od kilku dni cały świat dosłownie zalewają filmiki pod nazwą Ice Bucket Challenge, nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć co to oznacza. Woda, człowiek i mamy akcję większą i o wiele szczytniejszą niż słynna akcja z bananem Daniego Alvesa. Wszystko zaczęło się od gubernatora New Jersey Chrisa Christie, który na swoim facebooku umieścił post, który zawierał filmik, w którym jego dzieci oblewają go wiadrem wody. Napisał również, że nominuje 3 osoby, w tym założyciela facebooka Marka Zuckerberga. Jeżeli te osoby nie powtórzą jego wyczynu w ciągu 24 h to będą zmuszone wpłacić 100 dolarów na fundację wspomagającą chorych na stwardnienie zanikowe boczne. W taki oto sposób rozpętała się wojna na wiadra, leją się sławni jak i zwykli ludzie. Akcja opętała cały świat i każdy chce pokazać swoją solidarność, dzięki tej akcji zostało już zebrane ponad  5 mld dolarów. Nasi ukochani piłkarze nie mogą być gorsi i również biorą udział w tej akcji. Chłopaki dzielnie znoszą kubły wody i wyzywają kolejnych. W taki sposób rozegrała się niezła wojna! :D

Zacznijmy więc od mojej inspiracji do podjęcia się tego zadania.

Steven Gerrard



Oh, yeah Steve! Czyż to nie sam sex? :D Szybkie otrząśnięcie, poprawienie włosów i uśmiech numer pięć, aby potwierdzić, że te kciuki uniesione w górę naprawdę wyrażają, że przyjął to zadanie na klatę po męsku!


Paul Scholes & Gary Neville

Gdzie szukać kolejnych prawdziwych mężczyzn jak nie na liście wieloletnich piłkarzy Czerwonych Diabłów?



Hahaha, chlup i mina, która wyraża więcej niż tysiąc słów. Tak, to już jest kiedy ci Neville leje na głowę zimną wodę. WAIT, Gary czy ty przypadkiem nie masz mokrych włosów?



Ależ to przyjął na klatę, no dobra do 30 sekundy myślałam, że przyjął to na klatę, nie jest źle, wiecie zawsze mogłoby być gorzej…

Mario Balotelli

Mówiłam, że mogło być gorzej. Aaaa no tak to tutaj miało być gorzej!





Mario wybuchnął niczym fajerwerki w jego toalecie. Mam nadzieję, że nikt tym razem nie wezwał policji.


Kevin Prince Boateng

Jak już jesteśmy przy bad boyach to warto pokazać tego pana.



Chlup tu, chlup tam, ooo i jeszcze tam, no i po sprawie. Zadanie przyjęte godnie. Co tu dużo mówić.


Nigel de Jong

Kolejny bad boy, ciekawe jak sobie poradzi.



Pełna klasa. Otrząśnięcie i po sprawie. Kolejne godne przyjęcie i patrzcie jeszcze może zostać misterem mokrego podkoszulka. No, no, no. Oby tak dalej!


Thiago Sliva

Chciałam, żeby było tak dalej! Dlaczego nikt mnie nie chce nigdy słuchać?!



Jezu, jak on krzyczy. Ratunku. Jedna piosenka mi przychodzi na myśl, a co zanucę sobie, gdzieeeeeee ci mężczyżni...

Neymar

Uwierzcie, cudów się nie spodziewałam.


Tutaj ich nie ma.


Marcelo


Upsss tu ich też nie ma. Szkoda, ale tego pana co polewa to chyba znam! Taki roznegliżowany to pewnie też podjął się oblania!

Cristiano Ronaldo

Jego to powinni jakoś ubrać. Naprawdę. Za diabła nie mogę się skupić



Niech mnie ktoś oświeci, kto tam krzyczy głośniej, oblewany, oblewający czy kręcący? Dobra, nie ważne szukam prawdziwych mężczyzn dalej!

Joleon Lescott

Przed włączeniem myślałam, mój ziomek, pewnie godnie zniesie to. Tak. Na pewno.



Czyżby chciał pobić Thiago Silvę i Balo? No cóż panowie jak na razie macie pierwsze miejsce ex aequo!

Daniel Alves

Ten. No. Jeżeli chcecie mieć dalej świetny słuch, to proszę was ściszcie od razu.



A nie mówiłam? Kurczę zaraz mi na pudle w miejscu jedynki miejsca zabraknie, ale no chłopaki musicie się zmieścić, bynajmniej na razie.

Daniel Sturridge

Kolejny Daniel? Czemu nie, gorzej chyba nie będzie...
Daniel, Daniel, Daniel! Słyszysz? Kibicuję ci!



Yeaaaaah! Zuch chłopak! Prawdziwi mężczyźni grają w Liverpoolu. Z resztą co tu się dziwić, uczą się od najlepszego, co nie Steve? :D

Darren Fletcher

Drugie podejście Manchesteru? Czemu nie!



Dzielnie to zniósł. Bez dwóch zdań.

David Alaba, Jérôme Boateng & Mario Götze

Spodziewałam się napływu facetów, którzy nie boją się wyzwań...


No i się nie pomyliłam! :D

Vincent Kompany

No i nadszedł czas na kapitana Manchesteru City.


Zostawiłam go na koniec, bo jestem oburzona! Nie, nie na Vincenta, a na dwóch panów oblewających. Jakbym mogła to bym ich wyzwała, no, ale na razie cierpliwie poczekam. Mam czas. Dopomnę się. *ogarnia się*

Podsumowując nasi kochani piłkarze dali sobie radę lepiej lub gorzej, brawa dla wszystkich za odwagę. Myślę, że każdy chciałby obejrzeć resztę nominowanych oraz jakieś zaskakujące osoby. Kto wie, może to już niebawem :)

Takim pięknym akcentem kończę ten post. Jak wytrwałyście, to niezmiernie się cieszę i serdecznie zapraszam was do dzielenia się swoimi znaleziskami oraz do rozstrzygnięcia, który z panów powinien znaleźć się na pierwszym miejscu w konkurencji na najgorsze przyjęcie oblania! :)

15 sierpnia 2014

Wakacyjna nie-melancholia, czyli Arsenal z kolejnym tytułem.

Wszyscy rozpływamy się nad letnimi transferami, tudzież jutrzejszym powrotem naszej ukochanej ligi. Tymczasem pora przypomnieć jeszcze jedno wydarzenie minionego weekendu. Ilu z Was jeszcze niedawno podśmiewało się pod nosem, twierdząc, że Kanonierzy nie wygrają nic w minionym sezonie, a później pluli sobie w brody? Śmiało ręce do góry. Jeżeli jesteś jedną z takich osób no to pora na wiadomość, która pewnie równie mocno Was zaskoczy. W niedzielę Arsenal pokonał Manchetser City w meczu o Tarczę Wspólnoty, czyli angielski odpowiednik Superpucharu Hiszpanii, Europy, itd.



No, ale ja tak w ogóle zaczęłam z dupy od samego końca. A gdzie tu pierwszy gwizdek, uściski dłoni kapitanów i najważniejsze... Gole. A przecież wszystko było, dosłownie wszystko, łącznie z debiutami. 
Mecz sam w sobie był piękny, bo jak nazwać zwycięstwo 3:0 nad jednym z faworytów do kolejnego tytułu mistrza ligi angielskiej? Gdybym tydzień wcześniej usłyszała od kogoś " wygracie 3:0", ucałowałabym mu dłoń, a wynik wzięła w ciemno. No bo pomimo tej wysokiej wygranej z Benfica podczas Emirates Cup, była też minimalna i niezasłużona przegrana z Monaco i kolejna strata własnego pucharu (mógłby ktoś w ogóle zmienić zasady jego punktacji?). Jednak od pierwszej minuty tego meczu moje wszystkie wątpliwości zniknęły, bowiem gra czerwono-białych była fantastyczna. Płynność, dokładność i lekkość podań to, to co każdy piłkarski kibic chce oglądać. Na pierwsze gola, też nie trzeba było długo czekać, bowiem w 21 minucie piłkę do bramki skierował Santi Cazorla. Radość jaka zapanowała na stadionie była ogromna. Wembley wypełnił się naszym ulubionym "Oooh Santi Cazorla", a sam główny zainteresowany wpadł w ramiona Oliviera Giroud. 



Kolejny raz futbolówka wylądowała w siatce w 42 minucie, a posłał ją tam Aaron Ramsey. (Tak, tak skończcie już te głupie gadki, że to jego wina, że zginął Robin Williams.) A trzeci gol? Kiedy Yaya Sanogo nie strzela 4 goli w jednym meczu wyręczyć może go tylko wspomniany wcześniej Giroud. I uważam, że takiego gola doceni każdy, nawet największa hotka jakiegoś piłkarza City.




W przeciągu zaledwie 60 minut mecz został rozstrzygnięty. A potem po kolejnych równie emocjonujących 30 minutach gry, nadszedł czas na odbiór tarczy, celebrację, podlewanie siebie szampanem i różne inne dziwne pomysły. A oto najwspanialsze momenty uchwycone obiektywami.


1. Radość Alexisa i Mikela. Nie ma nic lepszego niż radość aktualnego kapitana i nowego nabytku. A włosy Artety still perfect. 




2. Tradycyjny pochód z szalikami. Kolejny dowód na to, że parafrazując w tych chłopakach jest DNA B... fuj! Arsenalu. Tak a propo: sama już nie wiem, który z nich chce bardziej wyglądać jak David Beckham, ale Aaron idzie w lepszym kierunku. 




3. Tradycyjna focia z rąsi, tak zwana selfie. Tym razem w wydaniu Santiego i Nacho. I nie, to zdjęcie nie mówi: hej! Odchodzimy do Atletico! Ono mówi raczej: Zostajemy tutaj! Właśnie wygraliśmy!



4. Oblewanie szampanem. Kolegów, siebie, a potem jeszcze raz kolegów. Bo przecież takiego szampana nie można wypić przy prasie, a trzeba coś z nim zrobić. Flamini znalazł chyba najlepszy sposób na uczczenie rocznicy objawienia Ramseya...



ale i ten nie pozostał dłużny, a nawet zatrudnił do brudnej roboty Jacka. 



5. Rozbierane zdjęcia w szatni. No może nie do końca rozbierane, ale rok temu miałam nadzieję, że skoro 4-te miejsce świętuje się w majtkach to mistrzostwo bez nich. Jak widać przeliczyłam się. I nie to nie tak, że chciałabym zobaczyć bez nich ich wszystkich. Tylko niektórych...

   


6. Selfie z pucharami. Kochamy je wszyscy, a zwłaszcza, kiedy robi je sobie Twój ulubiony piłkarz. No bo przecież nawet mimo kontuzji miał wkład w FA Cup, a bez tego nie byłoby tarczy, prawda?



7. Smutne miny byłych piłkarzy (czyt. zdrajców). Zwłaszcza kiedy masz możliwość ogladania ich po słownym prowokowaniu kibiców. Nasri, you've been bad boy.... 



8. Zdjęciach nowych nabytków. I to takich z uśmiechami na twarzach, bo w końcu przyszli do klubu, który (uwaga!) wygrywa. Czyż nie wygląda to pięknie?




9.  No i na koniec. Drużynowe zdjęcia z trofeum i makietą. Na zawsze pozostają najlepszą pamiątką, a ponadto dostarczają setek ciekawych ujęć, dziwnych min, jeszcze dziwniejszych poz albo po prostu lejącego się szampana (na buty Gibbo?)




A na koniec jeden wniosek i anegdotka. Zacznę od wniosku: Gdyby Vermaelen poczekałby jeszcze jeden dzień z transferem do pewnego hiszpańskiego klubu, to wygrałby jeszcze Tarczę Wspólnoty z Arsenalem.

A teraz dowcip/ anegdotka. Uwaga niektórzy mogą wziąć za bardzo do siebie. 
Jak to jest zamykać otwartego już szampana?
 Nie, wiem. Zapytaj kibiców Liverpoolu, oni robią to co roku. 

09 sierpnia 2014

Piłkarz, malarz, akrobata?

Na szczęście lub nie w dzisiejszych czasach mamy specjalnych ludzi od skandali, hulaszczego trybu życia i wydawania majątku na ciuchy i samochody. Mówi się o nich gwiazdy show-biznesu. Piłkarze więc w spokoju mogą zająć się tym, co umieją najlepiej. Czyli, w niektórych przypadkach, szydełkowaniem, bo przecież nie kopaniem futbolówki. Ale skończyły się już czasy, w których ich wartość przeliczana jest na pary korków, a transfery opłaca się w workach piłek. Teraz potrzeba takiego worka, żeby zmieścić tygodniówkę co obrotniejszych szczęśliwców.

Co więcej, okazuje się, że większość nie spała na lekcjach z podstaw przedsiębiorczości i wie, jak właściwie zainwestować zarobione pieniądze. Mówiąc właściwie nie mam na myśli lokowania pieniędzy w portfelach ich żon, skąd. Chociaż, prawdę mówiąc, niektóre tak wyspecjalizowały się w leżeniu i pachnięciu, że spokojnie mogłyby podchodzić pod kategorię małych nieruchomości...

Przechodząc do sedna: czy byli lub obecni piłkarze Premier League są rekinami biznesu? Sami oceńcie.

1. Dejan Lovren 
Najbardziej obiecujący z ostatnich nabytków the Reds ma dość niecodzienne hobby. Otóż rok temu razem z ekspertem od PR Lovro Krčarem (którego na potrzeby marketingu Dejan nazywa swoim przyjacielem) założył własną markę odzieżową. Russell Brown sygnuje swoje ciuchy czerwoną sową, która ma symbolizować siłę i perfekcję. Czyli rzecz ma się proporcjonalnie odwrotnie do defensywy Liverpoolu. Lista sław noszących jego ubrania jest prawie tak długa, jak spis obrońców łączonych tego lata z Barceloną: Luka Modrić, Mario Mandžukić, Darijo Srna, Vedran Ćorluka  Eduardo da Silva, Franck Ribéry, Karim Benzema... To tylko jej początek, bo dalsze pozycje to gwiazdy innych dyscyplin, a nawet jedna z najpopularniejszych odtwórczyń słabego popu z playbacka chorwackich piosenkarek Lana Jurčević - swoją drogą, patrząc na jej klipy widać, że dziewczyna wie, co dobre

Co najdziwniejsze, produkty sygnowane czerwoną sową wcale nie potrzebują metek w formacie A4 - ich ceny spokojnie mieszczą się na standardowych, bo poszczególne części garderoby to koszt od czterdziestu do dziewięćdziesięciu euro. Coś za coś - kampanie reklamowe też raczej nie pochłaniają fortuny. Sam Lovren przyznaje, że kolejni klienci dowiadywali się o nowo powstałej marce pocztą pantoflową, widząc ubrania na kolegach z drużyny. Co tylko potwierdza moje domysły, że piłkarze w szatni i baby w damskiej toalecie plotkują na takie same tematy - ciuchy, ciuchy i jeszcze czasami ciuchy. Twarzy firmy też nie trzeba było daleko szukać - bo i po co, skoro szef prezentuje się całkiem wyjściowo? Cóż, czekam na kolekcję bielizny...





2. Wayne Rooney
Cóż, niektórym piłkarzom natura nie pozwoliła dorabiać w zawodzie modela. Po drobnej inwestycji w spółkę producencką należącą do Ridleya Scotta, czyli gościa, który zrobił więcej kinowych hitów, niż Roo ma włosów na głowie, przyszedł czas na grubszy biznes. Do spółki z żoną Wayne zainwestował w... konie wyścigowe. Dwa od razu, wietrząc dobry biznes. Jednego z nich nazwał Switcherooney - niechybnie na cześć właściciela - a drugiego Pippy. Na cześć... Pippi Langstrumpf? W sumie też była ruda. Jak widać, tycjanowski kolor Manchesterowi i jego reprezentatnom szczęścia nie przynosi, bo oba konie wygrały tylko raz w dwudziestu trzech startach, co zmusiło je do przejścia na sportową emeryturę. Rooney, zamiast zniechęcić się do inwestycji w inwentarz, albo ewentualnie kupić krowę - teraz importowałby mleko do Rosji i zbijał kokosy - zaryzykował ulokowanie grubej forsy w kolejnym końskim zadzie. Tym razem jednak, mądrzejszy o poprzednie doświadczenia, namówił na to Michaela Carricka, Jonny'ego Evansa i Johna O'Sheę (który, nawiasem mówiąc, w trakcie przedsezonowej trasy Sunderlandu widziany był w jednym z portugalskich nocnych klubów. Inwestował w lokalne młode klacze?). Ryzyko się opłaciło, bo koń najpierw zajął czwarte miejsce w debiucie, po czym zaczął regularnie odnotowywać zwycięstwa. Czyżby jaki sezon właściciela, takie wyniki na wyścigach?




Wayne wyrobił sobie oko nie tylko do koni, ale też do ciuchów. Tu na wyścigach w Chester.

3. Andriej Arszawin
Ten postanowił wyłożyć hajs na najlepszy biznes, jaki tylko istnieje - taki, w którym zarobki są zdecydowanie za wysokie w stosunku do nakładu pracy - chciał zostać politykiem. Co za tym idzie, musiał sfinansować własną kampanię, startując w wyborach do lokalnych władz Sankt Petersburga w 2007 roku z proputinowskiej konserwatywnej partii Jedna Rosja. Noo, Andrzeju, niech ja cię z jabłkiem kiedy zobaczę... Co więcej, wybory te przebiegły dla niego pomyślnie, ale zrezygnował z mandatu.


4. Daniel Agger
Duńczyk z kolei, jak zapewne wiecie, lubuje się w tatuażach. Do tego stopnia, że wyrobił sobie licencję tatuażysty. Cóż, siedząc na ławce w Liverpoolu przez ostatni sezon miał tyle czasu, że mógł nauczyć się tatuować własne plecy. Gdyby tylko miał jeszcze na nich miejsce. Rokrocznie jeździ na Ink Festival w Kopenhadze, podczas którego dwa lata temu promował markę Tattoodo - serwis który założył wspólnie z Christianem Stadilem, właścicielem Hummel International, i tatuażystą Amim Jamesem. Pomaga on w tworzeniu personalizowanych tatuaży - artyści umieszczają w sieci swoje portfolio, klient wybiera najbardziej interesujące i ich właścicielom przedstawia koncept, który oni próbują zaprojektować, a realizowany zostaje ten najlepszy. Jak twierdzi Agger, sam zamierza skorzystać z tej opcji, kiedy najdzie go ochota na kolejny malunek. Oj, Daniel, moje imię w serduszku to nawet napisane Timesem New Roman będzie się dobrze prezentować.


5. Fernando Torres
Rzadko kiedy zdarza się, żeby inwestycja piłkarza była tak kompatybilna z jego funkcjonalnością na boisku - Fernando kupuje nieruchomości. Ale za to jakie! Ma już cztery domy w La Finca - luksusowej dzielnicy Madrytu. Z dogodności, jakimi są: kryty basen i jacuzzi, odkryty basen i jacuzzi dla odmiany, basen i jacuzzi u sąsiadów, siłownia, garaż na dziesięć aut (pół ekstraklasy by mogło parkować...), sala kinowa, sala gier, sala tortur, cztery sypialnie, otwarty salon i kuchnia, a to wszystko na bagatela czterech tysiącach metrów kwadratowych, korzysta aktualnie chociażby Toni Kroos, który wynajmuje od Torresa ten raj na ziemi za 25 tysięcy euro miesięcznie. To się dopiero nazywa gra głową w wykonaniu Fernando.

Swoją drogą, sztuką jest poruszać się po takim domu bez mapy...

6. Mario Balotelli
Na deser najradośniejsza z inwestycji, czyli pomaganie ubogim i wspieranie lokalnych małych przedsiębiorstw. O czym mowa? Ano Balotelli za czasów gry w Manchesterze City oddał bezdomnemu tysiąc euro. Co z tego, że wpierw uszczknął je z dwudziestopięciokrotnie większej sumy wygranej w kasynie? Liczy się gest. Równie wysokie napiwki zwykł zostawiać w lokalnych knajpach. Jak być kelnerką, to tylko w mieście, w którym aktualnie gra Mario!

Bezdomne koty w Manchesterze podobno też dokarmiał.

Tak naprawdę przykłady zaradnych zawodników można mnożyć. Chociażby Vincent Kompany, który kupił w prezencie siostrze... trzecioligowy klub piłkarski FC Bleid z Belgii, a prawie każdy, jak chociażby Steven Gerrard, inwestuje w restauracje, czy - jak Lucas Leiva, José Enrique, Santi Cazorla i Mikel Arteta - w nieruchomości. Nie ma zmiłuj, piłkarz po zakończeniu kariery da sobie jakoś radę, ale WAGs za darmo do końca życia piękne nie będą, nie?

07 sierpnia 2014

Wakacyjne wydarzenia #1

Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku to był bardzo ciekawy czas w Polsce i na świecie. Zanotowano wtedy duży rozwój budownictwa, infrastruktury, motoryzacji i technologii. W muzyce też się wiele zmieniło, bo do znanych gatunków dołączyły nowe: rock progresywny z Wielkiej Brytanii, disco, techno i house z USA, oraz nasz rodzimy gatunek - disco polo. Zaszło również wiele zmian politycznych, ale i społecznych. W tych, że latach Polak został papieżem, wielkim zaskoczeniem była śmierć Elvisa Presleya. Dla kibiców piłkarskich były to tłuste lata. Wtedy Polacy dwukrotnie zdobyli brązowy medal na mistrzostwach świata oraz złoty i srebrny medal na igrzyskach olimpijskich. Lata te obfitowały w narodziny niesamowitych piłkarzy, których możemy podziwiać na boiskach całego świata, a kiedy gra schodzi na drugi plan, zaczynają się emocje związane z transferami, nowymi kontraktami, ale i wielkimi przygotowaniami przed rozgrywkami. 
Po tym jakże wyczerpującym i nudnym wstępie pora przejść do konkretów :D

CESC FABREGAS


Czesiek, to ten obiera niezłe kursy! Barcelona-Londyn-Barcelona-Londyn. Szkoda, że nie zawsze wraca do tego samego klubu.


 Jak mówi:
 - Wszystkie oferty z innych klubów rozważałem bardzo ostrożnie i zdecydowanie wierzę w to, że Chelsea to najlepszy wybór. Ze swoim głodem i pragnieniem zdobywania trofeów odpowiadają moim piłkarskim ambicjom. Mają niesamowity skład i niesamowitego menedżera. Jestem w pełni przywiązany do tej drużyny i już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę w niej grać.

No cóż, Fabregas na brak ambicji narzekać nie może. Tak w sekrecie wam powiem, że chyba kibice Arsenalu już pokazali co sądzą o jego decyzji. 


Widzicie tę katastrofę a’la Mascherano na jego głowie? Także, ten chyba pora na mały quiz!
 Co mu się stało?
a)      Poszedł do fryzjera, który przypadkiem okazał się być kibicem Kanonierów




b)      Obciął je i sprzedał na aukcji, aby zarobić na zabiegi odmładzające dla Danielli, która po cichu kibicuje Arsenalowi (chyba ta czerwień na ustach zobowiązuje, co nie?)




c)       Jego córka przerzuciła się z modelki na fryzjerkę i kiedy smacznie spał po niezdrowym posiłku postanowiła potraktować tatę jako pierwszego klienta



d)      Lamps wkurzył się na Johna i postanowił mu pokazać, że Czesiek jednak nie podoła go zastąpić z TAKĄ fryzurą


Jak widzicie istnieje kilka teorii dotyczących jego nowej fryzury. Jednak jedno jest pewne, włosy odrosną przed pierwszą bramką w Chelsea. To taki nie suchy suchar, bo już strzelił swoją pierwszą bramkę.



DIEGO COSTA

Jak mowa o Chelsea i Fabregasie to chyba można przy okazji wspomnieć o Diego! Ahhh ten Diego. Już olśniewa formą! Patrzcie!








Upsss o ile pierwsze jest lekkim zaskoczeniem, to drugie jest taaakie przewidywalne. Wybaczcie, ale dalej mam wizję Costy na Mundialu. Czekajcie, jak to leciało? Aaaaa pojawiam się i znikam jak murzyn na pasach! No, tak to mniej więcej wyglądało w jego wykonaniu, a w Chelsea, chyba nie ma miejsca dla większej ilości murzynów… Także, no powodzenia Diego!


KARIM BENZEMA



Karim na dniach podpisał nowy kontrakt z Realem, który będzie obowiązywał do roku 2019. Mimo nagonki, która wybuchła na początku zeszłego sezonu, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy to Karim nie zachwycał i wszyscy nie wróżyli mu długiego pobytu co widać poniżej.



Karim chyba wziął sobie do serca uwagi całego świata i bardzo szybko wziął się do roboty, dzięki czemu w oczach Carlo Ancelottiego stał się kluczowym zawodnikiem co pieczołowicie zostało nagrodzone nowym lukratywnym kontraktem. Dzięki temu można się domyślać, że Radamel Falcao raczej nie zostanie w najbliższym okienku zawodnikiem Realu Madryt.




KEYLOR NAVAS



Po bardzo udanym mundialu o Keylora zaczęły walczyć największe kluby, jednak został on zawodnikiem Realu Madryt i nie jest to przypadek. Jak sam mówi:

-Miałem oferty z wielu klubów, ale kiedy z propozycją pojawił się Real Madryt, nie wahałem się ani sekundy. Czekałem na to całe życie – przyznał Kostarykanin, który od dziecka jest kibicem Realu Madryt – Jestem całkowicie spokojny, Wiem, że muszę ciężko pracować, dokładać wszelkich starań, w końcu w Realu grają tylko najlepsi, a bramkarze są tutaj znakomici. Muszę ciężko trenować, być do dyspozycji trenera i być gotowym, gdy dostanę szansę.


Warto wspomnieć, że bardzo prawdopodobne jest wypożyczenie Diego Lopeza do AC Milanu, a Iker Casillas nie jest w szczytowej formie, więc może to być szansa dla Keylora. Ciekawostką jest to, że Navas jest bardzo podobny do legendy Realu – Santiago Bernabeu. Czyżby to był znak, że Kostarykanin może odcisnął swój ślad w historii Realu? Kto wie co może się wydarzyć.




HOWARD WEBB



Po 25 latach Howard żegna się z gwizdkiem i rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu na stanowisku dyrektora technicznego organizacji sędziów PGMOL. Jak sam mówi jest zadowolony z nowego startu i mówi o sobie jako o szczęśliwym i spełnionym:
- Jestem bardzo podekscytowany tym, że rozpoczyna się nowy rozdział w mojej karierze po wspaniałych 25 latach na boisku - powiedział Webb w wywiadzie udzielonym oficjalnej stronie Barclays Premier League. - Ponad dziesięć lat na najlepszym możliwym miejscu, z idealną widocznością, na mecze ekstraklasy, do tego dziewięć turniejów UEFA i FIFA, finały Ligi Mistrzów i Mistrzostw Świata - mogę o sobie mówić jako o szczęśliwym człowieku.

Mimo błędów, które mu się zdarzały i krytyki, która na niego spadała...








warto przyznać, że był jednym z lepszych arbitrów i za parę lat patrząc przez pryzmat obecnych arbitrów z pewnością uznamy, że wcale się nie pomyliliśmy.

LIONEL MESSI




Tutaj nie będę zbytnio komentować, pozostawię innym pole do popisu. Nagłówki są bardzo jednogłośne.





W przeciwieństwie do komentarzy. 




Patrzcie, nawet Reina skomentował, a jak po polsku śmiga! Chyba podczas przeprowadzki do Niemiec trochę zabłądził, albo ten jak mu tam Lewandowski już przeszkolił kolegów jak mieć JUMP.

Co do Messiego cieszmy się, że nie jest tak:



***

Jeżeli chcecie powiedzieć coś na temat transferów, serdecznie zapraszam do dyskusji! :D