Co więcej, okazuje się, że większość nie spała na lekcjach z podstaw przedsiębiorczości i wie, jak właściwie zainwestować zarobione pieniądze. Mówiąc właściwie nie mam na myśli lokowania pieniędzy w portfelach ich żon, skąd. Chociaż, prawdę mówiąc, niektóre tak wyspecjalizowały się w leżeniu i pachnięciu, że spokojnie mogłyby podchodzić pod kategorię małych nieruchomości...
Przechodząc do sedna: czy byli lub obecni piłkarze Premier League są rekinami biznesu? Sami oceńcie.
1. Dejan Lovren
Najbardziej obiecujący z ostatnich nabytków the Reds ma dość niecodzienne hobby. Otóż rok temu razem z ekspertem od PR Lovro Krčarem (którego na potrzeby marketingu Dejan nazywa swoim przyjacielem) założył własną markę odzieżową. Russell Brown sygnuje swoje ciuchy czerwoną sową, która ma symbolizować siłę i perfekcję. Czyli rzecz ma się proporcjonalnie odwrotnie do defensywy Liverpoolu. Lista sław noszących jego ubrania jest prawie tak długa, jak spis obrońców łączonych tego lata z Barceloną: Luka Modrić, Mario Mandžukić, Darijo Srna, Vedran Ćorluka Eduardo da Silva, Franck Ribéry, Karim Benzema... To tylko jej początek, bo dalsze pozycje to gwiazdy innych dyscyplin, a nawet jedna z najpopularniejszych
Co najdziwniejsze, produkty sygnowane czerwoną sową wcale nie potrzebują metek w formacie A4 - ich ceny spokojnie mieszczą się na standardowych, bo poszczególne części garderoby to koszt od czterdziestu do dziewięćdziesięciu euro. Coś za coś - kampanie reklamowe też raczej nie pochłaniają fortuny. Sam Lovren przyznaje, że kolejni klienci dowiadywali się o nowo powstałej marce pocztą pantoflową, widząc ubrania na kolegach z drużyny. Co tylko potwierdza moje domysły, że piłkarze w szatni i baby w damskiej toalecie plotkują na takie same tematy - ciuchy, ciuchy i jeszcze czasami ciuchy. Twarzy firmy też nie trzeba było daleko szukać - bo i po co, skoro szef prezentuje się całkiem wyjściowo? Cóż, czekam na kolekcję bielizny...
2. Wayne Rooney
Cóż, niektórym piłkarzom natura nie pozwoliła dorabiać w zawodzie modela. Po drobnej inwestycji w spółkę producencką należącą do Ridleya Scotta, czyli gościa, który zrobił więcej kinowych hitów, niż Roo ma włosów na głowie, przyszedł czas na grubszy biznes. Do spółki z żoną Wayne zainwestował w... konie wyścigowe. Dwa od razu, wietrząc dobry biznes. Jednego z nich nazwał Switcherooney - niechybnie na cześć właściciela - a drugiego Pippy. Na cześć... Pippi Langstrumpf? W sumie też była ruda. Jak widać, tycjanowski kolor Manchesterowi i jego reprezentatnom szczęścia nie przynosi, bo oba konie wygrały tylko raz w dwudziestu trzech startach, co zmusiło je do przejścia na sportową emeryturę. Rooney, zamiast zniechęcić się do inwestycji w inwentarz, albo ewentualnie kupić krowę - teraz importowałby mleko do Rosji i zbijał kokosy - zaryzykował ulokowanie grubej forsy w kolejnym końskim zadzie. Tym razem jednak, mądrzejszy o poprzednie doświadczenia, namówił na to Michaela Carricka, Jonny'ego Evansa i Johna O'Sheę (który, nawiasem mówiąc, w trakcie przedsezonowej trasy Sunderlandu widziany był w jednym z portugalskich nocnych klubów. Inwestował w lokalne młode klacze?). Ryzyko się opłaciło, bo koń najpierw zajął czwarte miejsce w debiucie, po czym zaczął regularnie odnotowywać zwycięstwa. Czyżby jaki sezon właściciela, takie wyniki na wyścigach?
Wayne wyrobił sobie oko nie tylko do koni, ale też do ciuchów. Tu na wyścigach w Chester.
3. Andriej Arszawin
Ten postanowił wyłożyć hajs na najlepszy biznes, jaki tylko istnieje - taki, w którym zarobki są zdecydowanie za wysokie w stosunku do nakładu pracy - chciał zostać politykiem. Co za tym idzie, musiał sfinansować własną kampanię, startując w wyborach do lokalnych władz Sankt Petersburga w 2007 roku z proputinowskiej konserwatywnej partii Jedna Rosja. Noo, Andrzeju, niech ja cię z jabłkiem kiedy zobaczę... Co więcej, wybory te przebiegły dla niego pomyślnie, ale zrezygnował z mandatu.
4. Daniel Agger
Duńczyk z kolei, jak zapewne wiecie, lubuje się w tatuażach. Do tego stopnia, że wyrobił sobie licencję tatuażysty. Cóż, siedząc na ławce w Liverpoolu przez ostatni sezon miał tyle czasu, że mógł nauczyć się tatuować własne plecy. Gdyby tylko miał jeszcze na nich miejsce. Rokrocznie jeździ na Ink Festival w Kopenhadze, podczas którego dwa lata temu promował markę Tattoodo - serwis który założył wspólnie z Christianem Stadilem, właścicielem Hummel International, i tatuażystą Amim Jamesem. Pomaga on w tworzeniu personalizowanych tatuaży - artyści umieszczają w sieci swoje portfolio, klient wybiera najbardziej interesujące i ich właścicielom przedstawia koncept, który oni próbują zaprojektować, a realizowany zostaje ten najlepszy. Jak twierdzi Agger, sam zamierza skorzystać z tej opcji, kiedy najdzie go ochota na kolejny malunek. Oj, Daniel, moje imię w serduszku to nawet napisane Timesem New Roman będzie się dobrze prezentować.
5. Fernando Torres
Rzadko kiedy zdarza się, żeby inwestycja piłkarza była tak kompatybilna z jego funkcjonalnością na boisku - Fernando kupuje nieruchomości. Ale za to jakie! Ma już cztery domy w La Finca - luksusowej dzielnicy Madrytu. Z dogodności, jakimi są: kryty basen i jacuzzi, odkryty basen i jacuzzi dla odmiany, basen i jacuzzi u sąsiadów, siłownia, garaż na dziesięć aut (pół ekstraklasy by mogło parkować...), sala kinowa, sala gier, sala tortur, cztery sypialnie, otwarty salon i kuchnia, a to wszystko na bagatela czterech tysiącach metrów kwadratowych, korzysta aktualnie chociażby Toni Kroos, który wynajmuje od Torresa ten raj na ziemi za 25 tysięcy euro miesięcznie. To się dopiero nazywa gra głową w wykonaniu Fernando.
Swoją drogą, sztuką jest poruszać się po takim domu bez mapy...
6. Mario Balotelli
Na deser najradośniejsza z inwestycji, czyli pomaganie ubogim i wspieranie lokalnych małych przedsiębiorstw. O czym mowa? Ano Balotelli za czasów gry w Manchesterze City oddał bezdomnemu tysiąc euro. Co z tego, że wpierw uszczknął je z dwudziestopięciokrotnie większej sumy wygranej w kasynie? Liczy się gest. Równie wysokie napiwki zwykł zostawiać w lokalnych knajpach. Jak być kelnerką, to tylko w mieście, w którym aktualnie gra Mario!
Bezdomne koty w Manchesterze podobno też dokarmiał.
Tak naprawdę przykłady zaradnych zawodników można mnożyć. Chociażby Vincent Kompany, który kupił w prezencie siostrze... trzecioligowy klub piłkarski FC Bleid z Belgii, a prawie każdy, jak chociażby Steven Gerrard, inwestuje w restauracje, czy - jak Lucas Leiva, José Enrique, Santi Cazorla i Mikel Arteta - w nieruchomości. Nie ma zmiłuj, piłkarz po zakończeniu kariery da sobie jakoś radę, ale WAGs za darmo do końca życia piękne nie będą, nie?
Genialnie piszesz :) i bardzo ciekawy post :))
OdpowiedzUsuńDzięki za podesłanie linka, choć i tak już tu zaglądałam, tylko strasznie niewygodnie jest mi pisać komentarze na telefonie, więc miałam poczekać, aż dostanę się do laptopa. Obecnie piszę w pracy hehe:) ciągle mega podjarana tym, tym ślicznym 4:0, i oczywiście, postawą naszych nowych nabytków:) Lovren zaczyna mieć specjalne miejsce w moim krwawiącym po Luisie sercu:)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się sezonu...
A co do treści tego posta, to chwali się piłkarzom, że swoich zapracowanych w pocie czoła i sweetfoci pieniążków nie wywalają w błoto, tylko jakoś ciułają grosze na piłkarską emeryturę. I to jak oryginalnie:) Niektórzy czytajacy wiedzą, że moim pragnieniem jest tatuaż, więc Agger już powinien się mnie spodziewać pod swoim domem:D
Ok, kończę, zanim się za bardzo rozmarzę i wracam do pracy.
Pozdrawiam, Dolenka
Torres chyba ma jeszcze siłownię. A przynajmniej ostro ją reklamuje. Szczęsny mówił, że też nieruchomości kupuje. Najmniejsze ryzyko, też bym tak robiła xD
OdpowiedzUsuńŻaden nie śpiewa? Jestem zawiedziona :(