Ilu kibiców, tyle opinii o Mario. Cóż, jest jedna, której nie da się podważyć - niewątpliwie seria przystojnych zawodników kontraktowanych w Liverpoolu w trakcie trwającego właśnie okienka zostanie podtrzymana. Albo usprawiedliwia się odpalanie fajerwerków w domu jego trudnym dzieciństwem, albo uważa się, że tak niezrównoważony człowiek może grać co najwyżej w bierki dla relaksu, a nie stanowić o sile czołowej angielskiej drużyny. Ba, ewentualnie może o niej stanowić, ale wtedy nie będzie to już drużyna czołowa, a kompletnie dupowa. Połowa zawodników wpadnie w depresję, druga połowa i bez tego wskoczy do Mersey, a menedżer wybierze trenowanie Jagiellonii Białystok, byle tylko nie pracować z tym wariatem.
Wszystko to brzmi tak, jakby do tej pory pod szyldem Liverpoolu występowały same wzory potulności i ułożenia. Czy aby na pewno?
1. Jamie Carragher
Szczerze przyznał w swojej autobiografii (Bogu dzięki, że nie nagrał audiobooka!), iż nie zawsze szanował swoje zdrowie i dbał o siebie w takim stopniu, jak w późniejszych latach kariery. Przywołał mecz ze Slovanem Liberec w 2000 roku, kiedy to został przedwcześnie zdjęty z boiska, a za troskliwymi pytaniami trenera kryła się jedynie próba wyczucia alkoholu w oddechu Jamiego. Co tu dużo mówić, wynik testu okazał się pozytywny. Nie mogło być inaczej, jeśli poprzednią noc spędził w pubie... Jeszcze zabawniej było dwa lata wcześniej, kiedy zdjęciom Carraghera w stroju Quasimodo bawiącego się na imprezie świątecznej ze striptizerkami ubranymi jedynie w bitą śmietanę w niedzielnym wydaniu The Sun poświęcono aż sześć stron. A człowiek całe życie myślał, jego że największym szaleństwem było paradowanie po lotnisku w kąpielówkach syna...
Carragher wspominał również o przypisywanej mu niegdyś przynależności do Spice Boys, czyli piłkarzy Liverpoolu hołdujących stereotypowemu trybowi życia gwiazd w latach dziewięćdziesiątych - drogie samochody, randkowanie z gwiazdkami estrady, wymyślne fryzury, kampanie reklamowe marek modowych i kosmetycznych... No cały Carra, jak w mordę strzelił. Nie.
2. Jonjo Shelvey
Sam o sobie mówi, że stara się kontrolować agresję na boisku. Psychologowie zapewne dopatrzyliby się tu efektu ciężkiego dzieciństwa związanego z chorobą, jaką jest
W internecie jednak nic nie ginie, a zwłaszcza takie rarytasy, jak osoba publiczna robiąca z siebie kompletnego idiotę. Winny co prawda tłumaczył, że paskudny żart wywinęli mu przyjaciele, ale tak czy inaczej wydaje się, że Kuba Rzeźniczak publikujący film z Markiem Saganowskim walącym głową tym razem nie w mur, jak to zwykle bywa, ale w tort, to przy tym jedynie niewinny wybryk.
3. Craig Bellamy
Jeśli ktoś ma na koncie więcej skandali niż trofeów i nie jest jednocześnie uczestnikiem Warsaw Shore, to znaczy, że ten ktoś ewidentnie ma problem. Ze sobą. Bellamy'ego oskarżano już o pobicie mężczyzn, kobiet i Johna Arne Riise. Co najzabawniejsze, temu ostatniemu oberwało się - i to nie byle czym, bo kijem golfowym - za niewykazanie chęci na wzięcie udziału w... konkursie karaoke. Cóż, pewnie gdyby John odważył się zaśpiewać, dostałby dwa razy mocniej za brak talentu. O przejawach rasizmu, aktach agresji wobec fanów i ciętym języku nie warto nawet wspominać.
4. Steven Gerrard
Nie można go zapewne porównać do permanentnie agresywnych piłkarzy, ale i wzorowi cnót wszelakich nie udało się uniknąć skandalu. Restauracja w Southport zapewne w życiu nie miała lepszej kampanii reklamowej - obecny tam kapitan Liverpoolu sześć lat temu pobił DJ-a tam pracującego. Jak opisuje to wydarzenie jeden z lokalnych portali internetowych, Steven najpierw stał na parkiecie, popijając piwo i Jammy Donut - popularny koktajl z drogim alkoholem, później, uwaga, cytat: wymachiwał rękoma. Widocznie "tańczył" byłoby za dużym słowem. Cała afera zaczęła się, kiedy, jak sam winowajca zeznał na komisariacie następnego ranka, DJ nie chciał puścić jego ulubionej piosenki i ponoć odniósł się do jakże biednego Gerrarda w atakujący go sposób. Sprawa była więc prosta, pięści w ruch i po zabawie, no przecież każdy tak robi. Nawet The Guardian dociekał, cóż za wyjątkowa piosenka musiała zostać wzgardzona przez DJ-a, że przypłacił to kilkoma siniakami i zadrapaniami. Udało się wykonkludować jedynie, że ulubieni artyści nerwowego piłkarza to Phil Collins i Britney Spears. A więc odmowie poszkodowanego nie ma się co dziwić. Dziwne tylko, że aż sześć osób w klubie miało podobny gust - Steven był jednym z kilku zatrzymanych tej nocy. Co ciekawe, w lokalu przebywał wtedy chociażby Kenny Dalglish, na szczęście niezamieszany w sprawę. Pewnie woli dubstep.
Na tym może zakończmy niechlubną wyliczankę, choć przykładów znalazłoby się więcej, z Robbiem Fowlerem i Luisem Suarezem na czele, ale dokonań tych osobistości nikomu raczej naświetlać nie trzeba. Że nie wspomnę o aferach celowo rozdmuchiwanych, albo i nawet kreowanych przez prasę, jak chociażby legendarne już dziecko Gerrarda z szesnastoletnią przyrodnią siostrą swojej żony. Psy szczekają, piłkarze szaleją, karawana idzie dalej.
A strzelam, że Brendan Rodgers już zadbał o to, żeby zapewnić Balotellemu profilaktycznie cotygodniowe oglądanie pokazu fajerwerków, tak na wszelki wypadek.