31 marca 2013

O tym, jak po raz pierwszy życzenia traktujące o wesołych świętach się spełniły. Aston Villa 1:2 Liverpool.

Cholercia, jak by tu zacząć... Jak by tu opisać... Bo widzicie, to jest tak, jak wtedy, kiedy mamusia zrobi na obiad szpinak i brukselkę na pierwsze danie, a na drugie tort czekoladowy. I potem tatuś pyta, czy warto jeść mamine specjały, czy znowu musi zamawiać pizzę do piwnicy, żeby się nikt nie zorientował. A wtedy wy nie potraficie stwierdzić, czy obiad był połowie dobry, czy może raczej w połowie zły.

Zaczęło się pięknie, Joshua Jackson, chory na białaczkę ośmioletni fan Liverpoolu wyprowadził na murawę naszych piłkarzy. Skubany, ukradł mi moje marzenie z dzieciństwa... Później już tak pięknie nie było, bo kiedy po rozpoczęciu meczu przez zawodników Aston Villi w końcu piłka trafiła do Downinga, rozległy się gwizdy przypominające o jego mrocznej przeszłości - siedemdziesięciu dziewięciu spotkaniach w błękitno-wiśniowych barwach. Nie żartuję, naprawdę komentatorzy opisali tak koszulki AV. Panie Rudzki, ja pana męskości nie neguję, ale oglądanie meczów i jednoczesne rozpoznawanie wszystkich kolorów z rozszerzonej palety Painta się jakoś ze sobą kłóci, nie uważa pan? Abstrahując od kibicowskich przepychanek psychologicznych, początek pierwszej połowy zapowiadał bardzo wyrównany mecz - akcja goniła akcję, kontra kontrę, fatalne dośrodkowania z rożnych goniły jeszcze bardziej fatalne dośrodkowania z rożnych, i to po obu stronach. Pierwszy raz świąteczna babeczka stanęła mi kołkiem w gardle po groźnym dla LFC strzale z kilku metrów w piętnastej minucie. Budzi on pewne kontrowersje: to Reina tak dobrze broni, czy Agbonlahor tak fatalnie trafia? Chyba jednak to pierwsze, bo gdyby Pepe miał dziś słabszy dzień, moglibyśmy się tylko modlić o tak niski wymiar kary po pierwszej połowie. Dość wspomnieć, że w okolicach dwudziestej minuty sześciu zawodników w z Liverbirdem na piersi nie zdołało powstrzymać dwóch w błękitno-wiśniowych strojach. Nigdy nie przestanę się z tego nabijać. Dziesięć minut później straciliśmy bramkę.

Między golem Aston Villi a końcem pierwszej połowy działo się wiele fascynujących rzeczy. Chociażby taki Carra, który tylko po starej znajomości nie dostał żółtej kartki. Albo Suarez, który pozazdrościł 40 yards Gerrardowi i bardzo, ale to bardzo chciał strzelić kopiąc piłkę z własnej połowy, a paradoksalnie nie udało mu się to nawet wtedy, kiedy miał przed sobą tylko bramkarza. Downing nie stworzył żadnego zagrożenia dośrodkowując z miliardowego rzutu rożnego, a ja zjadłam kilogram ciasta na uspokojenie. Co w przeliczeniu daje 10 cm więcej w cyckach. Oby.

Jednak tuż po rozpoczęciu drugiej połowy mojemu ciastu wyrosła godna, całkiem... hmm... nie lubię tego słowa, ale CIACHOWA, konkurencja. Jordan Henderson, po pięknym, uruchamiającym go podaniu od Coutinho, wyszedł na pozycję sam na sam z bramkarzem i zakończył tę akcję o wiele lepiej, niż próbował to zrobić Suarez przed kilkunastoma minutami. Był to ósmy celny strzał The Reds. Chwilę później za brzydki faul żółtą kartkę zarobił Gerrard, co wbrew pozorom było całkiem dobrym znakiem...Wiecie, powrót do przeszłości - pryszczaty Stevie lubił brutalne faule, ale lubił też petardy z trzydziestu metrów, więc Gerro-buntownik zwiastował pozytywne zmiany w dzisiejszym meczu. Długo nie musieliśmy na nie czekać, bo chwilę później zapachniało golem, kiedy obok bramki przeszedł strzał Coutinho, a Glen trafił w słupek. W końcu jednak nadarzyła się wyśmienita okazja do wyjścia na prowadzenie. Okazja nazywała się Suarez i w pięćdziesiątej dziewiątej minucie została sfaulowana w polu karnym, a do jedenastki podszedł nasz kapitan. Nie pytajcie, co się wtedy ze mną działo. Odwróciłam się plecami do ekranu i mówiłam sobie ''Stevie, przecież byłam grzeczna, posprzątałam pokój, pochwaliłam zakalec babci, nie spałam na dzisiejszym kazaniu- strzel to, zasłużyłam!''. No i wysłuchał. Thanks, Stevie God. Pięć minut później regularnie zatruwający nam życie w dzisiejszym meczu Benteke dostał piłkę z wrzutki po rożnym i strzelił centralnie w miejsce, gdzie nie było Reiny. Ale był tam Gerrard, który miał dziś więcej szczęścia niż rozumu, bo udało mu się ten strzał wybić i w ciągu kilku chwil zostać bohaterem meczu, zaliczając przy okazji paradę kolejki. Siłą powstrzymuję się, żeby nie wstawić teraz dwóch linijek różowych serduszek specjalnie dla naszego kapitana. Piłkarze Aston Villi próbowali jeszcze w ostatnich minutach ukrócić radość przyjezdnych kibiców śpiewających YNWA na trybunach - Benteke trafił do siatki, jednak bezdyskusyjnie był w tym czasie na spalonym.


Wszystko to brzmi różowo, cukierkowo i pięknie, jednak sam mecz w istocie do pięknych się nie zaliczał. Spójrzmy na profesjonalne statystyki.

No popatrzcie, Reina dostał ptaszka. Trochę na wyrost, bo bardzo się cieszę, że nie puścił szmaty, ale gdyby nie Steven, na pewno dużo by stracił, bo faktem jest, że to on powinien obronić ten strzał... Jeżeli Pepe wszystko robi z takim opóźnieniem jak interwencje, współczuję. Johnson od dawna jest Pomyłką Świata, ale to miło z jego strony, że stara się w ofensywie. Gdzieś musi, skoro obrona nie wychodzi mu zupełnie i kiedy widzi przed sobą przeciwnika z piłką, wygląda jak dziecko zgubione przez rodziców w supermarkecie, a jego krycie jest mniej więcej tak skuteczne, jak preparat na pryszcze z Mango TV. Carra... Cóż ja mogę o nim powiedzieć? Smutno mi, że zostało mu jeszcze siedem meczów do rozegrania w czerwonych barwach. Poza tym, dzisiaj raczej niepewny i nienadążający za przeciwnikiem, ale za bardzo go lubię, żeby obiektywnie krytykować i przyznaję się do tego bez bicia. Agger i Jose podobnie - przeplatali całkiem fajne przebłyski z zupełną amatorszczyzną. Reasumując, ZRZUTKA NA HUMMELSA, LADS, bo na to, co dzieje się w naszej linii obrony aż przykro patrzeć! Dalej jest jeszcze gorzej, bo czas powiedzieć głośno, że Lucas zupełnie nie odnalazł się po kontuzji i chętnie dałabym mu trochę odpocząć na ławeczce od presji Premier League, gdybym tylko miała kim go zastąpić. Może wróciłby do nas bez głupich pomysłów pod tytułem ''Nie zdążyłem zabrać piłki, więc sfauluję cię metr przed polem karnym i będę się modlił, żebyś nie strzelił nam z wolnego''. Kto chce powrotu Xabiego Alonso, ręka w górę!

Na szczęście to już koniec narzekań, bo zostały nam do obgadania same zielone ptaszki. Hendo. Henduś. Hendunio. Na początku swojej kariery na Anfield wydawał się nieogranym wymoczkiem i patrząc na niego miało się wrażenie, że po przebiegnięciu dwudziestu metrów padnie z wycieńczenia. Jednak musiał znaleźć jakąś dobrą motywację, bo nie dość, że całkiem przyjemnie się umięśnił i jego zdjęcia bez koszulki już nie bolą, haruje jak wół w każdej części boiska i nadąża za akcją, to jeszcze strzela piękne bramki. Oczywiście, dzisiejsza padła z sytuacji bardzo prostej do wykończenia, dostał niesamowicie precyzyjną piłkę od kolegi i jedyne, co musiał zrobić, to trafić w okienko. Ale niektórym nawet to się dziś nie udało, więc congrats, Jordan! Dałabym mu nawet serduszko, ale jedno przydzieliłam już Stevenowi, a w bigamię bawić się nie będę. Tym oto sposobem doszłyśmy do Gerrarda. Co za facet. Co za zawodnik. Trochę mnie już znacie, wiecie, co znaczy dla mnie jego dobra gra, więc nie będę zagłębiać się w temat, bo mi się oczy spocą. Ocierając łzy wzruszenia jedną ręką, drugą napiszę tylko, że nic nie cieszy mnie tak jak powrót kapitana do pełnienia kluczowej roli w składzie. Nie przestajemy lać świątecznego lukru, bowiem pochwalić trzeba też Downinga, który uratował całą pierwszą połowę. Suarez starał się jak zawsze, dziś nie trafił, ale nie zmienia to faktu, że jest najlepszym, co mogło się nam kiedykolwiek w życiu przytrafić. Nawet nie mam wystarczającej śmiałości, żeby skrytykować jego nieskuteczność, nie po tym, co robi dla Liverpoolu (sam zdobył dla nas dziesięć punktów, co oznacza, że bez niego bylibyśmy w okolicach dziesiątego miejsca). Coutinho zostawiłam sobie na deser. Dlatego, że bardzo nie lubię popadania w hurraoptymizm, ale trzeba powiedzieć, że to chyba ten młody Brazylijczyk ukradł dziś cały show. Długo wahałam się, czy MOTM przyznałabym Stevenowi, czy właśnie jemu, i w końcu padło na Cou. On urodził się z piłką przy nodze, tyle w temacie.

To co, dość już tego ględzenia ciotki Silene, nie? Na koniec jeden mały, wielkanocny dylemacik przy jajeczku... Dziewczyny, który przystojniejszy?!








...no dobra. Żartowałam.


15 komentarzy:

  1. I jak ja mam napisać składny komentarz po zdjęciach...zdjęciu Suareza??? Hahahahaha :D Kolejny plus do notki.

    Przyznaję się - znowu nie oglądałam meczu (trykot wciąż niewypróbowany). Zostałam odcięta od świata na rzecz jajek, sałatek, jajek, placków i jajek. Dlatego bardzo, ale to bardzo się cieszę, że napisałaś (mi) relację :P

    Byłam lekko zdziwiona, jak zobaczyłam Hendo na liście strzelców. Wciąż nie przywykłam do obecnego stanu rzeczy... no, że gra. Gra coś innego niż piach. I trafia w bramkę. Trochę mi to zajmie :P

    Profesjonalne statystyki totalnie zabiły mnie na śmierć. Jestem pod wrażeniem umiejętności malarsko-kreślarskich :DDD

    Coutinho? Chłopaka wyczaiłam z bratem prawie dwa lata temu i jestem mega szczęśliwa, że jednak nigdzie nie zaginął i się rozwija. Spisuje się jak podejrzewałam :) A może nawet lepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważ, Luis ściął włosy! Hot or hotter :D?!

      A jak przegapisz transmisję, pobierasz sobie później mecz? Jeżeli tak, to ostrzegaj - nie będę pisać podsumowań, dopóki sama nie obejrzysz ;). Hendo na liście strzelców pojawia się co raz częściej, ale mnie bardziej dziwi to, że pojawia się też w różnych miejscach boiska, zamiast stać jak kołek. On coś jednak potrafi o_0. Albo Brenny szprycuje go jakimś spidem.

      Profesjonalne statystyki chyba od dziś będą pojawiać się w każdym podsumowaniu, bo znacznie ułatwiają sprawę - kiedy ich nie mam przed oczyma, wydaje mi się, że na boisku był tylko Gerrard xD.

      Chyba nikt nie spodziewał się po Coutinho tego, co nam pokazuje. Oby się zbyt szybko nie zmęczył tym asystowaniem ;)...

      Usuń
    2. Nie pobieram... Wiesz, lubię popatrzeć jak panowie grają, ale przegapiony mecz to przegapiony mecz. Mam gdzieś na dysku mecz Barcy z pre-sezonu. Jeszcze go nie obejrzałam :/ Milan miałam po raz drugi zobaczyć... Tia. Jeszcze miesiąc i może czas się znajdzie :)
      Jutro obczaje jakiś skrót, bo dzisiaj totalnie o tym zapomniałam.

      Hmmm, może ja bym tak z Hiszpanią robiła? Przynajmniej dla samej siebie. Zazwyczaj widzę tylko atak xD i czasami pomoc :P

      Wiedziałam, że fajny z niego zawodnik i że zarząd dobrze zrobił sprowadzając właśnie jego. Ale tak szybkiej adaptacji się nie spodziewałam...

      Usuń
    3. Ja pobieram i oglądam czasami nawet po kilka razy, ale z takich meczów ''przeterminowanych'' nie piszę już podsumowań, bo to mijałoby się z celem, skoro oglądaniu nie towarzyszą już emocje.

      Takie rozrysowywanie, nawet najbardziej infantylne z możliwych, jest bardzo pomocne. Niedawno znalazłam swoje meczowe notatki z sezonu 08/09... Przy połowie składu były serduszka. A gdybyś zobaczyła mój zeszyt liverpoolowy na bieżący sezon, umarłabyś ze śmiechu, zapewniam xD.

      Usuń
    4. Kilka razy oglądałam tylko manitę z Realem. I mam taki fajny 10-minutowy skrót, to znam go chyba na pamięć. Drugi raz na pewno oglądałam też finał MŚ 2010, ale na dysku zostawiłam tylko dogrywkę. Czekają mnie najdłuższe wakacje w życiu, więc pewnie obejrzę sobie wszystkie mecze Athletic w LE 11/12 i kilka finałów LM, których nigdy nie widziałam...

      Wysłałam Ci na ciachach dwa pytania. Odpisz, jak znajdziesz chwilkę :)

      Usuń
  2. Cóż za pytanie, oczywiście, że Steve G jest najprzystojniejszym, najgorętszym, najbardziej zabójczym facetem, jakiego wydała ziemia angielska.Po trzykroć! Żaden Henderson nie przekona mnie do zmiany zdania:) Ręce mi się jeszcze trochę trzęsą, kiedy pomyślę o dzisiejszym meczu, choć wiem, że to już było, że teraz trzeba się skupić na West Hamie (i Andym Carrollu, który tam jest na wypożyczeniu, jak coś nam strzeli, to go pozbawię osobiście tego kucyka, który mu majta za uszami), i nie przeżywać, ale co zrobię, że cieszę się, i to bardzo? Jak skwapliwie podkreślał kilka razy komentator, Liverpool zazwyczaj przegrywał mecz, jeśli pierwszy tracił gola, więc kiedy Benteke strzelił, dusza mi zamarła. Także nad naszą obroną, Lucasem, który chyba się napatrzył za dużo na Pepe i faulował dziś, ile wlezie, aż dziw, że nie skończył z kartką, nieskutecznością (rażącą!!!!) płakałam łzami rzewnymi, sprawiedliwie każdą łzę zagryzając makowcem, także nie czuj się winna, że wpakowałaś w siebie tyle kalorii. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że mi też pójdzie w cycki...
    Chciałam za to zwrócić uwagę na innego młodzika, mianowicie Sterlinga. Zdaje mi się, czy chłopczyna przypakował, bo coś wydał mi się jakiś taki...większy?
    I Przemuś Rudzki:) Jeden z moich ulubionych komentatorów, choć ci z canal + ogólnie są świetni. Też mnie dziś zagiął tymi błękitno-wiśniowymi strojami, ale póki będzie dobrze komentował mecze, to nawet takie "perełki" ma u mnie wybaczone:D.
    I na końcu Coutinho...Zgadzam się, MOTM dnia dzisiejszego, rozegrał się nam, chłopak, także mam nadzieję, że będziemy mieć z niego sporą pociechę.
    Masakra, ręce dalej mi się trzęsą...Mówiłam już, że się cieszę? No to się cieszę:))) Jak jasna cholera:!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stawiając to pytanie chciałam zwrócić uwagę na podobieństwo gestów Stevena i Hendo - może Jordan jest owocem zabawy małego Steviego i jego koleżanki z podwórka w lekarza xDD... Hmm, to byłby dobry materiał na opowiadanie :D.

      A tu niespodzianka, Andy nie ma już kucyka, teraz ma krótsze włosy. Ale równie dobrze można będzie pozbawić go innych majtających rzeczy...

      Przemuś, Przemuś <3! O niebiosa, jak to dobrze, że nie tylko ja kocham go miłością żarliwą i płomienną jak włosy Scholesa! Mój blogowy guru, zdecydowanie, a takie komentatorskie kwiatki tylko dodają mu uroku.

      Ja teraz też się cieszę, ale w pierwszych chwilach po końcowym gwizdku miałam silne wrażenie, że coś jest nie tak. Umówmy się, wygraliśmy ten mecz mając wiele szczęścia, a nie wiele umiejętności...

      Usuń
    2. Coś w tym jest, ale powiedz mi, ile razy w tym sezonie graliśmy pięknie, miażdżyliśmy rywala, a potem jedna kontra, jeden głupi błąd i starannie wypracowana przewaga szła się, za przeproszeniem j***ć? Mam dziwne wrażenie, że stajemy się jak United, oni też grają nieraz piach, ale zawsze jakieś pieskie szczęście ich nie opuszcza. Nie mówię tego, żeby kogokolwiek obrazić, ale mam szczerą nadzieję, że jeśli Liverpool ma zamiar w przyszłości wygrywać mecze, to chciałabym, żeby robił to też w zadowalającej formie. Ładna, kombinacyjna gra, celne podania, klasa sama w sobie. Wiem, niby prosta sprawa i na tym w dużej mierze opiera się piłka nożna, ale jakże ciężko nieraz to przekuć na działania boiskowe...
      Hendo jako owoc zabawy w doktorka Steviego i jego koleżanki w dzieciństwie??? Hehehe, naprawdę Twoja wyobraźnia nie przestaje mnie zaskakiwać, pozytywnie, oczywiście:)
      I jeszcze co do Twojej rozmowy z Zieloną odnośnie ściągania meczów, ja to robię nagminnie i namiętnie zawalając sobie dysk takimi perełkami. Gorzej jest, jak przychodzi do czyszczenia dysku, wtedy jest płacz i zgrzytanie zębów, bo każdym mecz jest jak pamiątka, nie do zastąpienia. Ostatnio więc kopiuję na płyty:)

      Usuń
    3. Oj mnóstwo razy, ale to już kwestia psychologii. Tylko że nasz wczorajszy ''piach'' z pierwszej połowy nie wynikał z gorszego dnia, a z wielkiej dziury w linii defensywy, którą jak najprędzej trzeba załatać. Dopóki tego nie zrobimy, będę drżeć po każdej kontrze rywali i narzekać, że mecz nie był do końca taki, jak bym chciała. Na pewno daleka jestem od popierania tezy, że nie ważne, w jakim stylu, ważne, że wygraliśmy - to nie satysfakcjonuje nikogo, ani zawodników, ani trenera, ani kibiców. Wczoraj nadrobiliśmy bardzo spektakularnością (ah ten Stevie :D...), ale gdyby nie to, narzekałabym jeszcze bardziej.

      Ah, ja też pobieram mecze jak szalona! Dobra, mały konkurs: ile razy oglądałaś nasz finał z 2005 roku :D? Ja robię to średnio raz na kilka miesięcy xD...

      Usuń
    4. Oj, dużo razy:). Prawdę powiedziawszy, nie liczę, ale statystyka jest dosyć wysoka:) Ostatnio namiętnie oglądam mecze z pierwszego sezonu Luisa w Liverpoolu i pękam ze śmiechu, kiedy widzę obrońców, którzy jeszcze nie wiedzą, ile będą mieli problemów hehe:) I oczywiście kultowe już 3:1 z United na Anfield:)))

      Usuń
  3. Przeczytałam jeszcze raz mój komentarz i się załamałam nad jego składnią. Jakby co, to jestem trzeźwa, tak tylko upewniam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak już pisałam, najpierw obejrzałam nagrany mecz, ale to nie odebrało mi ani trochę przyjemności z twojej notatki (już po obejrzeniu, unikam sprawdzenia wcześniej wyniku). Statystyki świetne, od razu mam przejrzysty obraz całego meczu; na co komu jakieś posiadanie piłki czy inne oddane strzały ;)

    Wśród aktywnych piłkarzy tylko Ramos, może być wspomniany przy Steviem w takim rankingu; i na wspomnieniu się kończy ;)

    Coutinho jak na razie sprawuje się świetnie, ale ja mam wciąż gdzieś w pod świadomości mecz z Oldham w pucharze i to czego brakuje młodym (i niektórym trochę starszym ;/) to nie umiejętności ale tego pazura, tej pasji, którą promienieje Stevie i Carra (nawet jak nie są w najlepszej dyspozycji fizycznej). Zobaczymy jak się spisze pod presją; wczoraj przy wyniku 0:1 pokazał się z dobrej strony, to już pierwszy krok.

    A co do stanu naszej obrony to mam wrażenie, że u nas się wciąż coś sypie, jak udało się wreszcie pod reperować atak (odciążyć Suareza), przyjściem Sturridge'a, a wali się obrona (i to nie jest nowe zjawisko, po prostu lepiej działający atak, pozwolił się skupić na wydawało się mniej palącym, problemie dziury w obronie, która znacząco się powiększy latem, chlip; ciekawe co będzie jak tą dziurę załatamy, padnie środek? Stevie zrobi sama-wiesz-co?; nie mogę tego nawet napisać, żeby nie zapeszyć, ale chodzi mi o to co robi Carra). Rodgers ma przed sobą jeszcze trochę pracy, żeby tylko miał jeszcze trochę czasu, bo podoba mi się to co zrobił do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, potrafisz wytrzymać nie znając wyniku dłużej, niż pół minuty? Ja niestety potrafię wygrzebać informacje o rezultacie spotkania LFC nawet spod ziemi, że już nie wspomnę o braku silnej woli, kiedy na przykład umawiam się z kimś: ''Ok, w weekend oglądamy zaległy mecz. Tylko nie wchodź na strony, na których podane są wyniki!''. Sprawdzam od razu xD. A później, w trakcie oglądania, udaję wielce zaskoczoną xD.

      Naszym młodym brakowało pazura w meczu z Oldham...? Powiedz to Robinsonowi i jego fuckom rzucanym do Suareza. Własnie spojrzałam na moje notatki z tego meczu [jeżeli tylko mogę, prowadzę takowe :)] i jest tam napisane: ''okropna obrona = potrzebny Carra''. Jak widać, potrzebujemy kogoś więcej. Może... Może... Może... Martin Kelly xD?!

      Nasze ostatnie zakupy mają zdolność do dobrego startu i późniejszego zwalniania i spadku formy. Niektórzy na dodatek robią sobie dziecko i wybijają bark. Zobaczymy, jak będzie z Cou. A co do dziury w pomocy - ona już jest i nazywa się rozgrywający. Allen jest sama-wiesz-gdzie, Lucas jest cieniem samego siebie... Anybody? Xabi?

      Kochana, wiem, że musisz dodawać anonimowe komentarze, bo zapewne nie masz konta na gmailu, ale byłabym wdzięczna, gdybyś swoje wypowiedzi podpisywała na końcu nickiem, podawała maila, lub coś w ten deseń, byłoby mi łatwiej cię zidentyfikować w późniejszym czasie:).

      Usuń
    2. Wyobraź sobie, że kiedyś wytrzymałam cały dzień, tylko po to żeby w teleexpressie(!), pierwszy i ostatni raz w historii podali wyniki PL o.O

      Wolałabym, żeby ten pazur wycelowany był jednak w przeciwników, a nie kolegów z drużyny ;), poza tym musisz przyznać, że to co oni wyprawiali wołało o pomstę do nieba. Dopiero po wejściu Steviego, zaczeli coś grać. Podobno po meczu razem z Carrą przeprowadził w szatni rozmowę wychowawczą(delikatnie mówiąc; to chyba Downing wypuścił tą informację, nie pamiętam już dokładnie). Należało im się.

      Kelly musiałby najpierw przestać łapać kontuzję co 5 min ;/ Lucas wróci do formy, wierzę w niego. Co do Allena, to ja w ogóle nie jestem do niego przekonana, może to przez tą kontuzję, ale on na Anfield jeszcze za dużo nie pokazał.
      Z Xabim to ostrożnie ;), jak wygramy Decimę (czasem mam wrażenie, że rozdwojenie jaźni to tylko kwestia czasu ;)), to może latem podejmie on jakąś decyzję (mam takie przeczucie, niczym tak naprawdę nie uzasadnione, że po wygranym finale CL(z Realem), on naprawdę by wrócił).
      Dobrze jak zaczynają z formą i ona z czasem spada, zdarzają się przecież tacy co to bez formy przychodzą, a potem, jak już odejdą mówią, że to wina LFC.

      Co powiesz na redmadridista, łatwo skojarzyć o kogo chodzi xD

      Usuń
    3. Rozmowa wychowawcza Stevena i Carry? Pewnie Jamie mówił, a Stevie tłumaczył :D...

      Allen to pupilek Brendzia, wszyscy o tym wiemy.I z pewnością sporo potrafi- gdyby tylko był zdrowy, zapewne chciałabym, żeby grał zamiast Lucasa.

      Redmadridista sounds great ;).

      Usuń