28 kwietnia 2013

Czy istnieje życie bez Suareza? Newcastle 0:6 Liverpool.

Przed meczem mowa była wyłącznie o Luisie. ''Cały skład koncentrował się wokół niego.'', ''Kto dzisiaj pokaże zęby?'' i miliard innych zdań zawierających jego nazwisko. Okazało się to zupełnie zbędne, bo Liverpool pokazał, że świetnie radzi sobie w uszczuplonym składzie, zaliczając tym samym najwyższe wyjazdowe zwycięstwo w historii Premier League.

Nawet nie zdążyłam wgryźć się dobrze (a nuż dostałabym bana na dziesięć meczów...) w jedną ze stosu kanapek, które sobie przezornie, zakładając nudnawe widowisko, przygotowałam, a już prowadziliśmy 1:0 po pięknym strzale głową Daniela Aggera, który przelobował bramkarza i umieścił piłkę w siatce.
Obrazek
Cztery minuty później Coutinho spróbował po raz pierwszy prostopadłego zagrania w pole karne, które miało w tym meczu przynieść nam jeszcze wiele radości, jednak tym razem skończyło się na piłce w rękach bramkarza Newcastle. W międzyczasie panowie komentatorzy raczyli nas statystykami traktującymi o płacach zawodników z Anfield i okazało się, że nasi chłopcy zarabiają tyle samo, ile tegoroczny mistrz Niemiec, Bayern. Cóż, Silene kocha ich tak bardzo, że gdyby miała, dała by im jeszcze więcej. Ale wróćmy do przebiegu gry, bowiem w jedenastej minucie Glen podał do Sturridge'a i brakowało centymetra, a ten zamieniłby to na bramkę. Centymetra, bo sędzia uznał, iż Daniel był na spalonym. Cóż, był odosobniony w tej decyzji. To co, panie sędzio? Jakieś małe zawieszonko za dyskryminację rasową? Kolejne pięć minut to pokaz zaangażowania i walki ze strony The Reds. Ludzie, świat się kończy, Hendo jeszcze niedawno bał się pojedynków jeden na jeden, a wczoraj ściągnął na siebie dwóch obrońców! A w dodatku kilka minut później strzelił bramkę. Pokuszę się o strzałki Gmocha, bo opisanie przebiegu tej akcji graniczy z cudem. 























W trzydziestej szóstej minucie obraz spotkania mógł ulec zmianie po tym, jak po dośrodkowaniu gospodarzy Perch znalazł się w idealnej sytuacji do zdobycia bramki głową. Agger by to skończył, pffff. Na szczęście mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, bo piłka nie trafiła nawet w światło. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o zagrożenie ze strony Newcastle w tym meczu. No, chyba że mówimy o zagrożeniu zdrowia i życia, otóż kartki sypały się gęsto, a wyjątkowy urodzaj na nie miał miejsce w okolicy czterdziestej minuty- Gutierrez zarobił żółtą za faul na Sturridge'u, Taylor za desperackie zatrzymanie naszego napastnika (bezradność pchnęła go do tego niecnego czynu - Daniel wymijał zawodników jak pachołki), a Cabaye za przepychanki z Johnsonem, najzagorzalej faulującym zawodnikiem po stronie Liverpoolu. Po doliczeniu dwóch minut sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy.

Tuż przed rozpoczęciem drugiej powiało grozą, przyznaję - na boisku pojawił się pan Ben Arfa i faktycznie w ofensywie Newcastle coś drgnęło, bo udało im się nawet dostać w nasze pole karne. Jednak co z tego, kiedy w pięćdziesiątej drugiej minucie znowu dał o sobie znać tandem Coutinho - Sturridge, a ten drugi zdobył gola mocnym strzałem w środek bramki.

Chwilę później Newcastle mogło mieć nadzieję na zmniejszenie różnicy bramkowej, jednak sędzia uznał, że Lucas zagrywający ręką w polu karnym zrobił to nieumyślnie. Niewykorzystane i nieodgwizdane sytuacje się mszczą, bo w sześćdziesiątej minucie Gerro uruchomił Hendersona długim podaniem, ten oddał piłkę lepiej ustawionemu Sturridge'owi i cała akcja zmieniła cyferkę na tablicy wyników z trójki na czwórkę. Później miejsce miało coś, co pan Przemek Rudzki nazywa ''rachitycznym strzałem'' i zmusza mnie tym do siedzenia na meczu ze słownikiem. Dokładniej mówiąc, Sissoko próbował zdziałać coś pod bramką Reiny, jednak Agger był czujniejszy i zatrzymał akcję. Mieliśmy też okazję powkurzać się w końcu trochę na naszego napastnika dążącego do ustrzelenia hat-tricka. Szkoda tylko, że przy okazji nie zauważył lepiej ustawionego Coutinho. Wam też wydaje się, że -bez urazy- czarni piłkarze są strasznie samolubni? W siedemdziesiątej drugiej minucie po raz pierwszy w tym sezonie boisko opuścił Steven Gerrard. Zmienił go powracający po kontuzji Borini, który właściwie z miejsca wpisał się na listę strzelców, zaliczając drugi kontakt z piłką i piątego gola w meczu jednocześnie.

Czy on... gryzie... rękę? Boże, chłopie, marnujesz sobie karierę! Po dwóch minutach drugą żółtą kartkę dostał Debuchy za faul na naszym młodym Brazylijczyku, do rzutu wolnego podszedł Jordan Henderson i trafił bezpośrednio do siatki, a Silene umarła z rozkoszy. Zmartwychwstała tylko dlatego, że miała nadzieję na trzeciego hendowego gola. Do końca meczu wynik pozostał bez zmian, mimo że to nie był koniec prób, a Brendan wpuścił na boisko jeszcze Jonjo.

No, także ten. Tyle o samym przebiegu meczu. Czas chyba teraz zastanowić się nad najważniejszą kwestią - czy Liverpool bez Suareza jest lepszy od Liverpoolu z Suarezem? Mimo peanów na cześć obecnego składu nie sądzę, by wczorajszy występ był efektem braku naszego najlepszego zawodnika. Po prostu chłopcy zmobilizowali się dwa razy bardziej, bo, nie mogąc liczyć na geniusz jednostki, musieli stworzyć dobrze pracujący kolektyw. Taka jest moja teoria. Niestety, lekko podważają ją statystyki, otóż gdyby stworzyć tabelę punktującą tylko i wyłącznie gole najlepszych strzelców w drużynach, The Reds znaleźliby się na... ósmym miejscu - gole El Pistolero to tylko 17% wszystkich bramek zdobytych przez nas w obecnym sezonie. Cóż więc spowodowało zryw we wczorajszym meczu, poprzedzony przecież trzema pechowymi remisami? Powiedzmy sobie szczerze, przeciwko drugiej najlepszej ofensywie w lidze stanęła najsłabsza obrona, więc nie mogło zakończyć się to inaczej, czy z Luisem, czy bez niego.

Co cieszy mnie najbardziej? Na pewno najlepszy mecz Lucasa od czasu powrotu po kontuzji. Walczył, unikał głupich fauli, a kwintesencją tego był niesamowicie precyzyjny, acz ryzykowny odbiór piłki tuż przed naszym polem karnym, co być może uratowało nasze czyste konto. W drugiej kolejności gol Boriniego. Nie jest tajemnicą, że mam do niego słabość i z każdego jego występu cieszę się podwójnie. Dzisiaj znowu pokazał, że będą z niego ludzie, świetnie porusza się bez piłki i za jakiś czas może dostawać szanse nawet w wyjściowej jedenastce. Ten jakiś czas, to jakieś dwa lata, nie oszukujmy się, ale i tak się jaram. Zawodnik meczu? Zdecydowanie Philippe. Z jednej strony drżyjcie narody, mamy świetnego kreatora gry, a z drugiej, jak sobie pomyślę, że on jest tylko dwa lata starszy ode mnie i na takiej gówniażerii opiera się gra mojego ukochanego klubu, to zaczynam się bać. Ale czas pokaże, czy słusznie. Przechodząc do obrony, zdecydowanie wyróżnił się Carragher- to temat na osobny wpis, dzisiaj powiem tylko tyle, że jeszcze będzie żałował, iż decyzję o odejściu podjął w momencie zwyżki formy.

Najzabawniejsze jest to, że przeważamy tylko, jeżeli chodzi o wynik. Wszystkie inne liczby są dla nas niekorzystne. Posiadanie: 53% - 47%, spalone 2-7. Powinno mnie to martwić? A skąd! Świetnie, że nie zajeżdżamy sami siebie miliardem podań i w efekcie po pierwszej połowie piłkarze nie biegają z językami na brodzie, nie mogąc złapać oddechu, a mimo to wygrywają tak efektownie.

7 komentarzy:

  1. Meczu nie oglądałam sytuacja rodzinna zmusiła mnie niestety do tego, a było co oglądać. Jestem dumna z chłopaków, bo pokazali, że jak chcą, to potrafią, nawet bez Suareza. I to gryzienie ręki po golach. Albo mi się zdaje, albo Luis ma pełne poparcie zespołu:) YNWA:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze w sprawie gówniażerii Coutinho. Nie mów, że to źle, dłużej u nas zostanie:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radość po bramkach była niesamowita, Agger jak zwykle pokazał jaja i zaczął mecz cieszynką dla Luisa. Niesamowita atmosfera, kocham spotkania wyjazdowe przede wszystkim z tego względu, że i kibice i zawodnicy mobilizują się na nie dwa razy bardziej. A mecz koniecznie musisz sobie pobrać, http://lfc.pl/50727/caly-mecz-do-sciagniecia tego nie można nie zobaczyć :)!

      A co do Cou, to ja patrzę na niego, rozpływam się z zachwytu i zastanawiam się, co musiało się dziać, że do tej pory wędrował sobie po klubach i nigdzie go nie chciano. I oczywiście cieszę się, że jest taki młody i może być ciągle lepszy i lepszy, tylko że zawsze opieraliśmy grę na bardziej doświadczonych playmakerach, a ten chłopak jest jeszcze nieoszlifowanym diamentem. Ciekawe, co z niego wyrośnie :).

      Usuń
  3. Dla mnie, jako osoby, która nie oglądała meczu, najpiękniejsze były pomeczowe wpisy zawodników na Twitterze. Oni tak pięknie zagrali dla Suareza *.* How cute!
    Ale twierdzisz, że mecz trzeba obejrzeć, to właśnie ściągam :P

    Strzałki Gmocha <3

    Mówiłam, że z Coutinho będzie pożytek xD Nie zdawałam sobie sprawy, że aż taki, ale... Zawsze to miłe zaskoczenie :D Kto wie, może będzie tą lepszą wersją Xaviego. Wczoraj znalazłam komentarz na YT odnośnie Philippe: "Dbajcie o niego. Z poważaniem, kibice Interu". Jak widać ktoś tam dostrzegł jego talent, ale często sztab trenerski wie swoje (TITO!). Tylko dlaczego Hendo zawsze gra dobrze, kiedy ja nie widzę? No jakbym nie próbowała się przekonać do tego chłopaka, tak nigdy nie daje mi ku temu okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielona, bo Henduś się wstydzi, jak ty patrzysz xD...

      Ja w ogóle nie jestem w stanie ogarnąć jego fenomenu, gra tak, jakby był w tej drużynie od zawsze. Niesamowity chłopak z niesamowitym talentem. Ale widać, że świeżynka - nie satysfakcjonowały go jego genialne podania, wczoraj chciał tylko strzelić gola ^^. W sumie szkoda, że mu się nie udało, ale i bez tego był najlepszy na boisku.

      A ta sprawa z Suarezem chyba tylko bardziej spoiła drużynę, jest moc!

      Usuń
  4. Niebo musi być pełne Borinich.
    Kiedy strzelają dużo bramek, to radość z każdej kolejnej jest mniej ekspresyjna, ale kiedy wszedł Fabio i strzelił przy 2 dotknięciu, to darłam się, jakby to była bramka na miarę finału czegoś tam. Moooje słońce.
    MIŁOŚĆ.
    No i Hendo. I Sturridge. I oczywiście Agger! Spełniły się wszystkie moje życzenia na ten mecz, no może poza golem Cou, ale to co zagrał to i tak była magia. Brazylijczyk <3 Na kolana i dziękować Interowi za tą Kruszynkę! Pod skrzydłem Steviego G jeszcze się tylko rozwinie i klękajcie giganty.
    Co Lucas, Hendo i Cou grali, to ja nie mam pytań.
    Twitter w trakcie i po takich meczach jest cudowny :> I jeszcze gryzienie rąk, o masakra.
    YNWA!
    (a Luis zostanie. życzę nam tego!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam po każdej się darłam- jakoś zachowywanie benitezowej powściągliwości na meczach nie jest dla mnie. Ale po golu Fabio to nawet nie zdążyłam, bo mi się zaraz telefon rozdzwonił - wszyscy oczywiście mieli lepszą transmisję (moja była opóźniona, normalka) i jarali mi się w smsach, że Borinho strzelił, a u mnie go jeszcze wtedy na boisku nawet nie było xD.

      Usuń