Bo wiecie, ten nasz skład to taki klecony był. Rodgers wprowadził aż siedem zmian w porównaniu z ostatnim meczem; przede wszystkim za Skrtela wystawił Carraghera. Wisdom na boku obrony wydawał się conajmniej tak świetnym pomysłem, jak próba dotknięcia dna w kubku z kwasem solnym. Sęk w tym, że gdybyśmy mieli jakąkolwiek lepszą opcję, nie gralibyśmy nominalnym środkowym obrońcą na tak egzotycznej dla niego pozycji. Poza tym, jeżeli jest na sali ktoś, kto na widok Hendersona i Downinga w jednym składzie ciągle dostaje napadu śmiechu, ręka do góry! O, las rąk widzę... Do tego wszystkiego dołóżmy jeszcze Suareza motającego się gdzieś...eee... na lewym skrzydle? Na lewej obronie? Na lewej bramce?
Mimo ryzykownego składu i zostawienia mocnej ławki, mecz nie wyglądał źle. Ba, zamysł był genialny. Zdobyć szybko pierwszego gola, dobić drugim i dowieźć wynik. Prawie wszystko się udało. Mimo, że graliśmy paskudnie, w ogóle nie wykorzystując środka pola, udało się szybko strzelić pierwszą bramkę. W piątej minucie Suarez, z drobną pomocą Mertesackera, po rykoszecie posłał piłkę do siatki. Pięć minut później nadarzyła się okazja na drugiego gola, którą jednak zmarnował Daniel Sturridge, strzelając obok słupka po pięknym podaniu od Luisa. Przez całą pierwszą połowę wydawało się, że kontrolujemy sytuację, mimo że raz za razem zaliczaliśmy wpadki w stylu odpuszczenia krycia w siedemnastej minucie (ah, Pepe R., co ja bym bez ciebie zrobiła...), niewykorzystania ogromnej niespójności między formacjami Arsenalu czy nieprzemyślanych decyzji Hendo, który świetnie wychodził na czyste pozycje, ale... nic poza tym. Koncertowo tracił piłki, lub podawał je w bliżej nieokreślonym kierunku. Do perełek pierwszych czterdziestu pięciu minut zaliczyć należy genialne podanie Gerrarda w kierunku Glena, podczas którego piłka przemierzyła praktycznie całe boisko. No widzisz, Stevie... Mówiłam, że witabułerlecitin jednak działa.
Druga połowa od początku wyglądała o wiele gorzej. Daliśmy się zamknąć na własnej połowie, i tylko niespodziewany (chyba tylko moja rozmówczyni się spodziewała. Nie wiem, co bierzesz, ale podziel się, ok?) zryw Hendersona w polu karnym Arsenalu, który dał nam dwubramkowe prowadzenie, można zaliczyć do udanych akcji. Poza tym dwa gole stracone w ciągu trzech minut- pierwszy to tak zwany 'Grzech nie skorzystać'. No sorry, ale jeżeli stoi sobie Giroud pod bramką Liverpoolu, nikt go nie kryje, ten dostaje piłkę, to raczej na aut jej nie wykopie, nie? Tak się robi tylko w Ekstraklasie. Nagrabił sobie chłop, tyle wam powiem. W naszym polu karnym wygodnie się leży, ale bez przesady, ok? Wróćmy jednak do przebiegu spotkania: wynik 2:1 wcale złym wynikiem nie był. Ale nie od dziś wiadomo, że takie mecze chłopcy przegrywają przede wszystkim w głowach. Tak też stało się i tym razem. W gruncie rzeczy niezbyt skomplikowany strzał Walcotta doprowadził do wyrównania. Później było już tylko gorzej, przy takim zamknięciu się we własnej połowie i wykopach na oślep remis to naprawdę najłagodniejszy wymiar kary.
Zrozumiałe jest jednak, że nie mogę cieszyć się z rezultatu, kiedy przez 2/3 meczu prowadziliśmy dwiema bramkami... Plusy? Zdecydowanie Carragher. Wbrew komentarzom panów z C+Sport, wcale nie jest aż takim 'dziadkiem' - nieźle radził sobie z Giroudem, wykazywał się boiskowym sprytem (chociażby nastrzelając Santosa w pięćdziesiątej minucie) i nie uciekał od piłki. Brendnan ciągle wychowuje piłkarzy. Teraz zabrał się za Martina, któremu wczorajsza ławka miała dać do zrozumienia: ''Postaraj się chłopie, nie jesteś jedyny w tej drużynie.''. Może pomoże. Szkoda, że inne brendziowe pomysły, takie jak na przykład utrzymanie piłki i ofensywna gra, wczoraj nie zadziałały. Obok Carry grał Agger, który również zasługuje na pochwałę. Bez jego ofensywnych wycieczek mecz byłby o wiele uboższy. Tylko co z tego, skoro cały blok defensywny w stricte przeznaczonej mu funkcji prezentował się... Wróć, w ogóle się nie prezentował. W zawodach 'Którzy obrońcy zagrali gorzej, Liverpoolu, czy Arsenalu?' nie potrafiłabym wytypować lidera, formacja ta leżała i kwiczała po obu stronach boiska. To dlatego Suarez i Gerrard musieli kluczyć pod własną bramką i zostawiać konstruowanie akcji Hendersonowi *myśli*?
PPS.: Wybaczcie brak ładu, składu i trójpodziału tekstu, ale na myśl o tym meczu boli mnie wątroba i nie mogę no.
PPPS.: Myślałam, że Podolski jednak się obudzi w Anglii.