31 stycznia 2013

Arsenal 2:2 Liverpool - progres jest...

...w porównaniu do wyniku pierwszego meczu w sezonie, który oddaliśmy całkowicie, przegrywając 0:2. Dziwny był ten mecz, co nie? Nie powiem, że remis brałabym w ciemno, bo dzień przed spotkaniem obstawiałam wynik 2:3. Po ogłoszeniu składów nie spodziewałam się już takiego ogromu goli i podejrzewałam 1:2, ale ciągle była to optymistyczna wizja trzech punktów zabranych do domu z The Emirates.

Bo wiecie, ten nasz skład to taki klecony był. Rodgers wprowadził aż siedem zmian w porównaniu z ostatnim meczem; przede wszystkim za Skrtela wystawił Carraghera. Wisdom na boku obrony wydawał się conajmniej tak świetnym pomysłem, jak próba dotknięcia dna w kubku z kwasem solnym. Sęk w tym, że gdybyśmy mieli jakąkolwiek lepszą opcję, nie gralibyśmy nominalnym środkowym obrońcą na tak egzotycznej dla niego pozycji. Poza tym, jeżeli jest na sali ktoś, kto na widok Hendersona i Downinga w jednym składzie ciągle dostaje napadu śmiechu, ręka do góry! O, las rąk widzę... Do tego wszystkiego dołóżmy jeszcze Suareza motającego się gdzieś...eee... na lewym skrzydle? Na lewej obronie? Na lewej bramce? 

Mimo ryzykownego składu i zostawienia mocnej ławki, mecz nie wyglądał źle. Ba, zamysł był genialny. Zdobyć szybko pierwszego gola, dobić drugim i dowieźć wynik. Prawie wszystko się udało. Mimo, że graliśmy paskudnie, w ogóle nie wykorzystując środka pola, udało się szybko strzelić pierwszą bramkę. W piątej minucie Suarez, z drobną pomocą Mertesackera, po rykoszecie posłał piłkę do siatki.  Pięć minut później nadarzyła się okazja na drugiego gola, którą jednak zmarnował Daniel Sturridge, strzelając obok słupka po pięknym podaniu od Luisa. Przez całą pierwszą połowę wydawało się, że kontrolujemy sytuację, mimo że raz za razem zaliczaliśmy wpadki w stylu odpuszczenia krycia w siedemnastej minucie (ah, Pepe R., co ja bym bez ciebie zrobiła...), niewykorzystania ogromnej niespójności między formacjami Arsenalu czy nieprzemyślanych decyzji Hendo, który świetnie wychodził na czyste pozycje, ale... nic poza tym. Koncertowo tracił piłki, lub podawał je w bliżej nieokreślonym kierunku. Do perełek pierwszych czterdziestu pięciu minut zaliczyć należy genialne podanie Gerrarda w kierunku Glena, podczas którego piłka przemierzyła praktycznie całe boisko. No widzisz, Stevie... Mówiłam, że witabułerlecitin jednak działa. 


Druga połowa od początku wyglądała o wiele gorzej. Daliśmy się zamknąć na własnej połowie, i tylko niespodziewany (chyba tylko moja rozmówczyni się spodziewała. Nie wiem, co bierzesz, ale podziel się, ok?) zryw Hendersona w polu karnym Arsenalu, który dał nam dwubramkowe prowadzenie, można zaliczyć do udanych akcji. Poza tym dwa gole stracone w ciągu trzech minut- pierwszy to tak zwany 'Grzech nie skorzystać'. No sorry, ale jeżeli stoi sobie Giroud pod bramką Liverpoolu, nikt go nie kryje, ten dostaje piłkę, to raczej na aut jej nie wykopie, nie? Tak się robi tylko w Ekstraklasie. Nagrabił sobie chłop, tyle wam powiem. 
W naszym polu karnym wygodnie się leży, ale bez przesady, ok? Wróćmy jednak do przebiegu spotkania: wynik 2:1 wcale złym wynikiem nie był. Ale nie od dziś wiadomo, że takie mecze chłopcy przegrywają przede wszystkim w głowach. Tak też stało się i tym razem. W gruncie rzeczy niezbyt skomplikowany strzał Walcotta doprowadził do wyrównania. Później było już tylko gorzej, przy takim zamknięciu się we własnej połowie i wykopach na oślep remis to naprawdę najłagodniejszy wymiar kary.

Zrozumiałe jest jednak, że nie mogę cieszyć się z rezultatu, kiedy przez 2/3 meczu prowadziliśmy dwiema bramkami... Plusy? Zdecydowanie Carragher. Wbrew komentarzom panów z C+Sport, wcale nie jest aż takim 'dziadkiem' - nieźle radził sobie z Giroudem, wykazywał się boiskowym sprytem (chociażby nastrzelając Santosa w pięćdziesiątej minucie) i nie uciekał od piłki. Brendnan ciągle wychowuje piłkarzy. Teraz zabrał się za Martina, któremu wczorajsza ławka miała dać do zrozumienia: ''Postaraj się chłopie, nie jesteś jedyny w tej drużynie.''. Może pomoże. Szkoda, że inne brendziowe pomysły, takie jak na przykład utrzymanie piłki i ofensywna gra, wczoraj nie zadziałały. Obok Carry grał Agger, który również zasługuje na pochwałę. Bez jego ofensywnych wycieczek mecz byłby o wiele uboższy. Tylko co z tego, skoro cały blok defensywny w stricte przeznaczonej mu funkcji prezentował się... Wróć, w ogóle się nie prezentował. W zawodach  'Którzy obrońcy zagrali gorzej, Liverpoolu, czy Arsenalu?' nie potrafiłabym wytypować lidera, formacja ta leżała i kwiczała po obu stronach boiska. To dlatego Suarez i Gerrard musieli kluczyć pod własną bramką i zostawiać konstruowanie akcji Hendersonowi *myśli*? 
PS.: Deadline-day! Kupmy Cavaniego! No co, pomarzyć nie można?
PPS.: Wybaczcie brak ładu, składu i trójpodziału tekstu, ale na myśl o tym meczu boli mnie wątroba i nie mogę no.
PPPS.: Myślałam, że Podolski jednak się obudzi w Anglii.

7 komentarzy:

  1. Oglądałam do 15 minuty, więc tradycyjnie nie powinnam się tutaj wypowiadać, no ale... Dopytywałam się o relację, więc wypadałoby :P

    Po pierwszej bramce stwierdziłam "Ale lajtowo! Pół londyńskiej obrony gra z nami xD". Jakby nie patrzeć na tego gola zapracował Sagna, Verma i Ramsey :D
    Reakcja na gola Hendo http://media.tumblr.com/tumblr_lous9iPAB51qcuocg.gif SERIO? Woooow. Mam nadzieję, że w niedzielnym meczu już nic mi nie przeszkodzi :)

    A Podolski się nie obudził? Wait! Miał się z czego budzić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shhh, myk z Podolskim jest po to, żeby się ludzie bulwersowali i pisali komentarze, zawiązując dyskusję :D.

      Usuń
  2. "PPS.: Wybaczcie brak ładu, składu i trójpodziału tekstu, ale na myśl o tym meczu boli mnie wątroba i nie mogę no." - wątroba to boli Carraghera po ciosie Wilshere'a czy Podolskiego, aż się zgięłam wtedy w pół, solidarnie :|
    To ja czekam na Cavaniego, wszak jeszcze młoda godzina.
    A co do proroctw... (hłehe), myślę, że po dramatycznym meczu wygramy z City!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentator to obrazowo nazwał. ''Dostał po dudach'', au ;c. Cześć, Głodzia :D. Cavani już pewnie sprawdza, czy dobrze mu w czerwonym... *querría*

      Usuń
  3. Chciałoby się Cavaniego, oj, chciałoby się. Ale mecz...Brak mi słów niekiedy, naprawdę. Wczoraj był właśnie taki dzień. Wróć, wcześniej też był taki dzień, kiedy w naprawdę żenującym stylu przegraliśmy z Oldham, więc wczoraj był dzień braku słów numer któryś tam z kolei. Kibicowanie Liverpoolowi jest jak jazda rollercoasterem, raz wzbijasz się na wyżyny radości i puchniesz niczym smażący się pączek, a chwilę potem lecisz na łeb, na szyję i budzisz się z pięknego snu z ręką w...dziwnym miejscu. Nie powiem, że w nocniku, bo to byłoby nieuprzejme:D
    Mój komentarz też jest bez ładu i składu, a ja ciągle przeżywam. Składam uroczyste przyrzeczenie, na City kupuję Nervosol, lub coś podobnego, bo pikawa mi nie wytrzyma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to jest właśnie Liverpool, tego się nie rozumie, to się kocha ;). Wedle wyliczeń z City powinniśmy wygrać przynajmniej 5:2 xD...

      Usuń
  4. I chciałabym przekazać biednemu Carze, że baaaardzo mu współczuję, że musiał stać się niewinną ofiarą uderzenia w brzuch. Wyglądało to tak, że aż mnie zabolało...

    OdpowiedzUsuń