13 stycznia 2013

Mecz, który wszystkich czegoś nauczył...




Na pierwszą połowę Diabły wyszły zmotywowane do granic możliwości. Ich oczy pałały żądzą zrewanżowania się za poprzednie, jesienne spotkanie z Liverpoolem, gdzie zwycięstwo przyszło w dość dramatycznych okolicznościach. Chłopcy chcieli udowodnić, że poradzą sobie sami, bez pomocy arbitra. I udowodnili.

Na bramce stanął po raz kolejny amator pączków- Dejw, który niestety czyni to coraz częściej, a co za tym idzie, coraz rzadziej mam przyjemność oglądać Andersa Lindegaarda między słupkami. Jakkolwiek de Gea bramkarzem jest dobrym, tak pozaboiskowo absolutnie do siebie nie przekonuje... 
Największą niespodzianką był występ od pierwszej minuty Danny'ego Welbecka, zamiast przewidywanego pojawienia się Chicharito. Niemniej Boss po raz kolejny udowodnił, że ma nosa- Daniel zaliczył świetne spotkanie. Mimo to, decyzja Fergusona wzbudziła dużo wątpliwości, przynajmniej do momentu, kiedy okazało się, że miał rację...


Złośliwość streamów jest nieograniczona. Dopiero w 15 minucie mogłam mecz oglądać bezproblemowo. Do tego czasu męczyłam się z zacinającą się transmisją. Jedynym wnioskiem, którego mogłam wyciągnąć z pierwszych minut był fakt, że United gra naprawdę dobrze. Chłopcy mocno ciągnęli grę do przodu, a i z tyłu nie było tragicznie. Gra toczyła się głównie w środku pola. Obie drużyny badały się nawzajem. Bez podtekstów.

Z czasem przewaga Diabłów rosła, a mnie rozpierała duma. Bardzo śmiało poczynał sobie Kagawa, co jest sporym zaskoczeniem, bo dosyć długo leczył kontuzję. 
Piękne jest to, jak wydoroślał Rafael. Z chłopca, nastolatka, który ma niewątpliwie talent, ale nie do końca wie jak go wykorzystać, stał się mężczyzną, piłkarzem dojrzałym, który ma pomysł. Ale gdy ma się na codzień styczność z takimi genialnymi zawodnikami jak Scholes czy Carrick, chyba nie może być inaczej.
W 19 minucie na 1:0 trafił Robin van Persie. Chociaż przynajmniej 1/6 tego gola musimy zapisać Evrze. W ramach wynagrodzenia sprawiłam sobie naleśniki a'la Patrice (kakaowe).


Gra układała się po naszej myśli. Dominowaliśmy. Stwarzaliśmy okazje. Tą najbardziej wartą wspomnienia jest piękny strzał Cleverleya z woleja w 39 minucie. Piłka minęła bramkę Reiny dosłownie o centymetry, a gdyby tak się nie stało, zasłużyłaby na nominację do bramki tygodnia. Szkoda.
To co wydarzyło się w 45 minucie wstrząsnęło mną od środka. Zamieszanie w polu karnym Liverpoolu było tak wielkie, że do samego końca nie było wiadomo kto strzeli, jak strzeli i czy w ogóle strzeli. W jednej akcji było więcej okazji niż włosów na klacie Giggsa. Swoje szanse mieli Robin van Persie i Shinji Kagawa, ale ten pierwszy zachował się zbyt brawurowo. Robinie, jeśli uważasz, że lekki strzał piętką jest trudny do wybicia, to źle uważasz. Tak sobie możesz żartować z de Gei na treningu, kiedy bramkarz stoi z boku i spożywa lunch/ pije coś, a obrońcy odpoczywają. Absolutnie nie podczas tak ważnego meczu. Następnie z ambitną misją kastracji bramkarza Liverpoolu pospieszył Kagawa, któremu jednak się to nie udało. Trafił go w brzuch. To wszystko przez skośne oczy...
Do szatni Diabły zeszły z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Bez fajerwerków, ale stabilnie. 
Tylko Ashley Young schodził pokonany. Lekko kuśtykał. Na jego twarzy malował się grymas bólu... Po raz pierwszy w tym sezonie padł na murawę nie przez efekt placebo, ale z powodu rzeczywistego kontaktu z innym zawodnikiem.

Po przerwie gra nie malowała się już tak czerwono. Do pewnego czasu było jednak wspaniale.
 Na boisko w miejsce kontuzjowanego Młodego wszedł Antek Valencia. 
Kolejnym popisem Holendra był strzał z rzutu rożnego. To pokazało jak bardzo brakuje nam Rooneya. Pod jego nieobecność Robin chce brać na barki całą grę drużyny i strzela praktycznie wszystko. Niekoniecznie z pozytywnym skutkiem. Trzeba mu oddać wolę walki i poświęcenie. Daje z siebie 120% i chce jak najlepiej, ale nie zawsze jest to dobre dla wyniku. Sam meczu nie wygra. Czasem trzeba oddać futbolówkę kolegom i zdać się na ich umiejętności. 
Po trzech minutach jednak wyszło to na dobre. Proszek Do Prania znowu wykonał stały fragment gry, ale tym razem nie na siłę. Posłana przez niego w pole karne piłka została odbita przez Evrę, a następnie musnęła czaszkę Nemanji Vidičia i nie dała szans na obronę hiszpańskiemu golkiperowi.
Niedługo cieszyliśmy się z wyniku. Już po 5 minutach na 2:1 strzelił Daniel Sturridge, który dobił (ledwo żywego po obronie próby Gerrarda) amatora wypieków popularnej sieci supermarketów. 
W 64 minucie fenomenalny strzał Kagawy wypiąstkował w jeszcze bardziej fenomenalny sposób Pepe Reina, któremu za tę paradę należą się ogromne brawa. 
Niestety od tej pory było tylko gorzej. Coraz lepiej grał Liverpool, któremu my oddawaliśmy coraz więcej pola. Malało posiadanie piłki, ilość akcji United, a rósł niepokój. Za to okazje The Reds były coraz groźniejsze. Bliski zdobycia gola był Fabio Borini, a tempo gry wciąż rosło. Niedługo później stuprocentową okazję zmarnował na nasze szczęście debiutant Sturridge. A za kilka minut jeszcze jedną...

Szansę na zapewnienie MU trzech punktów i uspokojenie kibiców miał van Persie, ale po raz enty w tym spotkaniu przekombinował. W ostatniej minucie akcję meczu wybronił de Gea. Kolejne trzy punkty pozostają w Manchesterze. 

Nie będę wystawiać not poszczególnym piłkarzom, bo musiałabym wystawić je osobno dla dwóch połów spotkania. Gdyby jednak na siłę dążyć do wyróżnienia kilku z nich, na najlepsze oceny zasłużyli sobie asystent Evra, indywidualista van Persie i Howard Webb. Ten ostatni, znany z kontrowersyjnych decyzji, tym razem nie zrobił nic, co mogłoby zostać uznane za skandaliczne czy promanunitedowskie. Po świetnym widowisku na Old Trafford Manchester United ma już na koncie 55 punktów i aż 56 strzelonych bramek. 

Wracając do tytułu: kogo czego nauczyło to spotkanie?

1. De Geę gry do ostatniej minuty.
2. Rafaela wytrwałości.
3. Ferdinanda iście hucznego celebrowania goli kolegów.
4. Vidičia krzyczenia. <a taki spokojny z niego chłopiec był>
5. Evrę wybaczania i godzenia się z innymi.
6. Cleverleya, że warto próbować. Nawet z pozornie straconej sytuacji.
7. Welbecka, że nawet w roli niespodzianki jest całkiem niezły ;)
8. Kagawę, że dostanie swoje szanse, tylko musi je wykorzystywać.
9. Younga, że symulowanie w końcu źle się skończy. Ja udawałam, że jestem chora i rzeczywiście zachorowałam.
10. Van Persiego- więcej zaufania do kolegów z zespołu.



Niech czerwone będą wasze serca!

-red.alice22

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz